Gdzie rodzą się bogowie

Lazurowa woda i biały piasek niemal jak na atolach na Pacyfiku... Ale jesteśmy na wysokości prawie 4 tys m n.p.m., na brzegu jeziora Titicaca, gdzie bóg Wirakocza stworzył ludzi

Aktualizacja: 09.11.2012 07:46 Publikacja: 09.11.2012 00:49

Szlak inkaski prowadzi przecinającym wyspę górskim grzbietem

Szlak inkaski prowadzi przecinającym wyspę górskim grzbietem

Foto: Rzeczpospolita, Paulina Sigiel Paulina Sigiel

Bóg, jak głosi legenda, wyłonił się z wody na północnym krańcu Wyspy Słońca. Tu właśnie lądujemy po godzinnym rejsie z Copacabany. Mięciutki biały piasek plaży przyjemnie chrzęści pod nogami jak nad tropikalnym morzem. Zbliża się wieczór, z oddali powoli nadciąga strudzony rybak z sieciami, powracający z połowu. Boliwijskie dzieciaki wzorem wszystkich Latynosów do upadłego grają w piłkę nożną.

Oddalona zaledwie o kilkanaście kilometrów od gwarnej Copacabany, największego miasta nad jeziorem, Wyspa Słońca to inny świat. Elektryczne żarówki pojawiły się tu dopiero kilka lat temu, a życie płynie w tak wolnym tempie, że można niemal obserwować ziarenka przesypujące się w klepsydrze. Isla del Sol to cicha rolnicza wyspa, gdzie o zachodzie słońca można wsłuchać się w szum fal jeziora Titicaca i rozmyślać o cywilizacji Inków.

Bóg Wirakocza to jedna z najważniejszych postaci inkaskiego świata. Zrodzony z morskiej piany pojawił się w całkowitej ciemności. Stworzył niebo, Słońce, Księżyc i gwiazdy oraz czas, nakazując Słońcu ruszyć po niebie. Postanowił stworzyć także człowieka – z wielkich kamieni. Pierwsi ludzie nie spełnili oczekiwań Wirakoczy, więc zesłał na nich wielką powódź – Unu Pachacuti. Wkrótce podjął się trudu stworzenia człowieka ponownie, tym razem formując go z mniejszych kamieni, a następnie tchnął w niego ducha ze swego oddechu.

Na szlaku Inków

Mit o narodzeniu Wirakoczy oraz stworzeniu ludzkości przyczynił się do powstania na Wyspie Słońca już kilka tysięcy lat temu cywilizacji ważnej dla rozwoju kultur przedinkaskich. Najstarsze znaleziska z tego rejonu pochodzą sprzed 4 tysięcy lat, obsydianowe naczynia zaś z odległych części Andów są dowodem, że na wyspę trafiały dary z dalekich królestw. To tu, do świątyni Chincana, przyjeżdżali pielgrzymi z Tiwanaku, a nawet Cuzco – inkaskiej stolicy, by złożyć w ofierze dary w miejscu, gdzie narodziła się ludzkość.

Wyspa ma wymiary zaledwie 10 na 5 km, ale jej ukształtowanie sprawia, że potrzeba kilku dni, aby dobrze ją poznać. Wystarczy jednak kilka godzin, by przejść inkaski szlak, ciągnący się wzdłuż wyspy i zwiedzić najważniejsze stanowiska archeologiczne, podziwiając niesamowite widoki na wody Titicaca.

Szczególne wrażenie robi panorama po stronie boliwijskiej, gdzie w oddali malują się szczyty andyjskich 6-tysięczników, z których spływają lśniące lodowce. Znajdujące się powyżej granicy wiecznego śniegu wierzchołki skrzą się w tropikalnym słońcu. Samo jezioro znajduje się na wysokości ponad 3800 metrów, co czyni je najwyżej położonym żeglownym akwenem świata. Wiele jezior na świecie znajduje się znacznie wyżej, jednak Titicaca ma miejscami prawie 300 metrów głębokości i regularnie kursują po nim barki przewożące np. samochody i autokary.

Maszerując inkaskim szlakiem wzdłuż wyspy i obserwując ciągnący się po horyzont błękit jeziora, przepełnia człowieka nieodparta chęć zanurzenia się w tę piękną wodę. Zważywszy jednak na wysokość boliwijskiego płaskowyżu, ochota, by się wykąpać, szybko mija. Woda w Titicace ma średnio ok. 10–12 stopni Celsjusza. Oglądany z gór lazur przestaje być tak atrakcyjny, gdy zanurzy się w nim stopę.

Listek koki na szczęście

Magia i mistyczny duch Wyspy Słońca wciąż są żywe. Oczywiście nie wśród zagranicznych turystów, ale Boliwijczyków i Peruwiańczyków.

Spacerując po wyspie z dala od turystycznego szlaku, postanowiliśmy wspiąć się na jedno ze wzgórz. Wybraliśmy wzniesienie na pozór mało atrakcyjne, bez nazwy, bez ruin. Czuliśmy, że czekają nas na nim niezwykłe widoki. Okazało się, że nie tylko widoki. Gdy zasiedliśmy na szczycie, nieopodal dobiegło nas rytmiczne stukanie tamburynu i marakasów. Grupka ośmiu czy dziesięciu osób zasiadła w zaimprowizowanym kręgu w oczekiwaniu na tajemniczy rytuał. Natchniony szaman w białej szacie rozdał zebranym po kilka liści koki i przygotowywał się do błogosławieństwa. Szybko zostaliśmy zaproszeni do kręgu i wsłuchiwaliśmy się w słowa szamana, szeptane w lokalnym języku ajmara. Błogosławieństwo, któremu towarzyszyły śpiew i muzyka, odprawione zostało na cztery strony świata. Potem w każdym z kierunków rzucono po kilka liści koki, aby porwane wiatrem zapewniły wszystkim dobrobyt, dokądkolwiek zawędrują.

Wiara w świętość Titicaki oraz Wyspy Słońca pozostaje silna nawet dziś i to nie tylko wśród mieszkańców płaskowyżu Altiplano. Zebrani, których spotkaliśmy na górze, okazali się Kolumbijczykami, którzy przyjechali w te okolice na dwutygodniowy urlop. Po kilku minutach szaman z zawiniątka wyciągnął butelkę po whisky. Ale napój w środku jakiś dziwny. Czarny, nieco gęstawy, wolno spływał po ściankach, pozostawiając osad.

Wiele słyszeliśmy o ayahuasce, niezwykłym napoju, uważanym często za najmocniejszy halucynogenny narkotyk na świecie. Jego rytualne picie to w wielu kulturach Ameryki ceremonia, która łączyć ma człowieka z innymi bytami.

Wkrótce ponownie usiedliśmy w niewielkim kręgu, a kolumbijski szaman po kolei wzywał do siebie zebranych i podawał niewielką kokosową czarkę z ayahuaską. Porcje napoju były jednak wyłącznie symboliczne i miały na celu połączenie się z Pachapamą – wszechobecną Matką Ziemią w świętym miejscu Inków. Prawdziwy ayaskowy rytuał trwa całą noc i pociąga za sobą o wiele poważniejsze konsekwencje.

Ceremonia na Wyspie Słońca okazała się na tyle niezwykła, że Kolumbijczycy z wrodzoną sobie latynoską gościnnością zaprosili nas w swoje rodzinne strony – kilka tysięcy kilometrów dalej na północ. Szaman podał nam numer komórkowy do siebie, a my wolnym krokiem udaliśmy się w kierunku Kolumbii...

Bóg, jak głosi legenda, wyłonił się z wody na północnym krańcu Wyspy Słońca. Tu właśnie lądujemy po godzinnym rejsie z Copacabany. Mięciutki biały piasek plaży przyjemnie chrzęści pod nogami jak nad tropikalnym morzem. Zbliża się wieczór, z oddali powoli nadciąga strudzony rybak z sieciami, powracający z połowu. Boliwijskie dzieciaki wzorem wszystkich Latynosów do upadłego grają w piłkę nożną.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"