Zdobyliśmy mistrzostwo Mokotowa. Grali Borowiecki z Marymontu, Szymkowiak – prezes WOZPN (czyli Warszawskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej) po wojnie, paru chłopców od Batorego. No i ja. Zagrałem dwa pamiętne mecze – z ministrantami od Zbawiciela (najbogatsza drużyna) i z Polonią (tą prawdziwą, przedwojenną) na byłym stadionie Ogniwa w alei Niepodległości. Z Polonią wygraliśmy 2:1. Na bramce stał Wróbel, syn cukiernika z Polnej. Ja byłem rezerwowym. Bramki w meczu z ministrantami broniłem za to przez całe 90 minut. Wyciągnęliśmy remis 4:4. Czwartego gola puściłem, kiedy jakiś kibol trafił mnie kamieniem w oko. Na spotkaniu z Polonią graliśmy przeciw reprezentantowi Polski Władysławowi Szczepaniakowi – człowiekowi o nienagannej fryzurze z przedziałkiem. Na mecze przychodziło do 2 tysięcy widzów. Aż przewróciło nam się w głowie i w Piasecznie urządziliśmy mecz Warszawa – Kraków. Batalion żandarmerii załatwił sprawę – urządzono gigantyczną łapankę i skończyły się „tajne" rozgrywki.
Organizowano też wyścigi kolarskie. Na agrafce al. Niepodległości: Rakowiecka – Wawelska i z powrotem. Jeździł mistrz Polski Józef Kapiak. Puenta była jak z piłką.
Tenis miał swoje schronienie na kortach przy Nowym Świecie, w podwórkach między Foksal a Smolną (po przeciwnej stronie niż kawiarnia Bliklego, trochę na ukos). Mistrzem został Czesław Spychała, przedwojenny deblista.
Boks objawił się pod koniec okupacji w Melodii – lokalu rozrywkowym na rogu Bielańskiej i Senatorskiej. Na schodach tego przybytku zastrzelono jego dyrektora. Za co? Dokładnie nie wiadomo. Był w towarzystwie najpiękniejszej dziewczyny Warszawy Hanki Wiśniowieckiej. Ją oszczędzono.