Trudno się oprzeć wrażeniu, że temat, który tak mocno zdominował polską debatę publiczną, czyli kwestia przyjęcia nad Wisłą uchodźców z Syrii, jest z perspektywy naszych realnych problemów tematem idealnie zastępczym.
Przyjęcie w niemal 40-milionowym kraju kilku tysięcy uchodźców wojennych ani nie wywoła fali islamizmu, ani nie spowoduje żadnych zagrożeń dla tożsamości czy bezpieczeństwa narodu. Pragnę być dobrze zrozumiany: zagrożeń nie lekceważę, ale mam świadomość, że tam, gdzie realnie występują, są efektem skali.
Wierzę, że posiadamy w Polsce instrumenty, które nas przed tym efektem uchronią. To prawdziwa rola polityków i wielki test sprawności państwa. Kwestia uchodźców syryjskich byłaby więc z tej perspektywy jedynie wyzwaniem moralnym, gdyby nie kampania wyborcza, która skutecznie i w brudny sposób wykorzystuje tematykę migracji do zadawania sobie politycznych razów.
W cieniu tej dyskusji pozostają realne problemy, takie choćby jak budowa europejskiej strategii obrony przed nielegalnym transferem ludzi, rozwiązanie spowodowanego kryzysem demograficznym deficytu rąk do pracy czy, jak w przypadku naszego kraju, kompletne zaniedbanie polityki migracyjnej. Zwłaszcza ta ostatnia kwestia nabiera realnego znaczenia w dobie nowej wędrówki ludów. Zbudowanie jej zrębów to zadanie, które nasze elity polityczne zlekceważyły. Najlepszym dowodem jest raport NIK „Realizacja polityki migracyjnej Polski w odniesieniu do cudzoziemców deklarujących polskie pochodzenie" z września 2014 r., który nie zostawia na rządzie i poszczególnych resortach suchej nitki.
Według raportu w latach 2007 – 2012 nie tylko nie zrealizowano celu strategicznego, jakim było ułatwienie powrotu do kraju osobom polskiego pochodzenia, ale też nie podjęto praktycznie żadnych działań na rzecz budowy służącego temu systemu. W przypadku MSZ w raporcie pojawia się nawet sugestia złamania normy konstytucyjnej.
Jeśli dodamy do tego brak sprawności polskich służb konsularnych na Wschodzie i fatalną ustawę repatriacyjną z roku 2000, trudno się dziwić, że proces powrotu Polaków ze Wschodu jest jedną wielką porażką. Między 1989 i 2001 r. do kraju wróciło 2 tysiące osób, a po uchwaleniu specjalnej ustawy w ciągu ostatnich 14 lat zaledwie 5 tysięcy. W tym samym czasie dwa bliskie nam kraje – Niemcy i Izrael – dokonały przesiedleń ze Wschodu setek tysięcy obywateli, którzy deklarowali niemieckie bądź żydowskie korzenie.
Gdzie leżą przyczyny porażki? Prócz haniebnej nieudolności rządu problemem jest sama ustawa, która prawem do repatriacji obejmuje tylko Polaków z azjatyckich terenów byłego Związku Radzieckiego oraz tworzy skrajnie nieefektywny model wsparcia finansowego gmin, którym powierzono obowiązek przyjmowania repatriantów.