Sąd się wyłącza
Gdy śledztwo właściwie zmierzało już do końca, na milicję zgłosiła się pewna kobieta, twierdząc, że 1 czerwca jej sześcioletnia córka została wciągnięta na klatkę schodową przez jakiegoś mężczyznę, który zdjął jej majtki i usiłował zgwałcić. Dziecko wyrwało się, zaczęło krzyczeć, a wybiegający z mieszkań ludzie spłoszyli przestępcę. Milicja połączyła oba, bardzo podobne wątki. I choć napadnięta nie rozpoznała w duchownym napastnika, to jednak biegła psycholog uznała, „że ta okoliczność nie odbiera wiarygodności zeznaniom dziecka, u którego występuje osłabienie poziomu postrzegania i różnicowania wzrokowego”. A ponieważ ojciec dziecka rozpoznał w ks. H.J. mężczyznę, którego kilka minut przed próbą gwałtu mijał w bramie, prokurator uzupełnił zarzuty. Ksiądz nie przyznał się do tego czynu. Utrzymywał, że tego dnia pełnił dyżur w kancelarii parafialnej i w ogóle nie wychodził na miasto.
Jesienią 1982 r. – 10 listopada – skierowano do sądu akt oskarżenia. Sprawę rozpoznawał sąd w Koninie, bo sąd w Gnieźnie wyłączył się z orzekania, uzasadniając to „możliwością powstania niepokojów społecznych w Gnieźnie ze względu na fakt, iż oskarżonym jest ksiądz”. W trakcie przewodu sądowego przedstawiono dowody zapewniające księdzu alibi na 1 czerwca. Proboszcz jego parafii okazał listę obecności na kongregacji dekanalnej, która tego dnia przed południem odbywała się w parafii, i na której obecny był ks. H.J. Obrona powołała zaś na świadka kobietę, która zeznała, że w godz. 15.30–17.30 przebywała u księdza w mieszkaniu.
17 marca 1983 r. sąd uznał księdza H.J. za winnego napaści i czynu lubieżnego na jednym dziecku. Skazał go na dwa lata pozbawienia wolności, orzekł też zakaz zajmowania stanowiska nauczyciela młodzieży na okres pięciu lat. Ani obrona, ani prokurator nie wnieśli apelacji.
Złamany zakaz
Duchowny wyszedł na wolność kilka miesięcy po uprawomocnieniu się wyroku – na poczet kary zaliczono mu czas spędzony w areszcie. Z informacji przekazanej nam przez archidiecezję gnieźnieńską (nota powstała po kwerendzie teczki personalnej księdza, dalsze cytaty za tą właśnie informacją – aut.) wynika, że na kilka miesięcy został wysłany na urlop. Żadnych innych kar kanonicznych nie było.
Być może – podobnie jak w opisywanych przez nas wcześniej sprawach – od wymierzenia takiej kary odstąpiono, uznając, że ksiądz został dostatecznie ukarany przez władzę świecką (kan. 2223 § 3 pkt 2 KPK, 1917). Nie można też wykluczyć, że wzięto pod uwagę fakt spożywania przez niego poprzedniego dnia alkoholu – jest to okoliczność zmniejszająca poczytalność sprawcy i choć przestępstwo zaistniało, to ewentualna kara może być łagodniejsza (kan. 2201 & 3, KPK 1917).
Ale można też domniemywać, że ksiądz wpadł w pewien rozgardiasz prawny. W chwili jego aresztowania – w sierpniu 1982 r. – obowiązywał Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 r., a kiedy wychodził na wolność już kodeks z roku 1983 (Jan Paweł II ogłosił nowe normy 23 stycznia 1983 r. z mocą obowiązującą od 27 listopada tegoż roku – aut.). Nie można zatem wykluczać, że w tamtym momencie nie do końca wiedziano, z którego kodeksu korzystać. Faktem jest, że 1 lutego 1984 r. kard. Józef Glemp skierował duchownego do pracy w charakterze wikariusza do jednej z bydgoskich parafii, ale – jak zaznacza dziś archidiecezja – „bez nauczania dzieci i młodzieży, został pozbawiony możliwości katechizowania”. W tym czasie „był monitorowany przez miejscowego proboszcza i dziekana, o czym świadczą szczegółowe pisemne opinie z tego czasu, które obaj wysyłali do kurii diecezjalnej” i od września 1984 r. powierzono mu katechizację w ósmej klasie podstawówki. Tymczasem ksiądz miał pięcioletni zakaz podejmowania nauczania, który nałożył na niego sąd. Dlaczego mimo to pozwolono mu na katechizację? Nie wiadomo.