Zresztą więcej niż źródła pisane mówią fotografie. Istnieje zdjęcie, na którym ul. św. Marcin ciągnie w 1956 r. pochód robotników z transparentem o prostym komunikacie: „Chcemy chleba".
Również ekonomia odegrała rolę zapalnika przy wybuchu protestów na Pomorzu w grudniu 1970 r. Nie chodziło o politykę, lecz o przysłowiową kiełbasę, która, wraz z innymi podstawowymi produktami – decyzją rządu z 30 listopada – miała podrożeć średnio o 23 proc. To tak, jakby dziś cena cukru skoczyła do ok. 10 zł za kg, bochenka chleba do ok. 8 zł, a np. kilogram karkówki kosztowałby ok. 35 zł. Nawiasem mówiąc, PRL-owskie władze musiały być mocno przyciśnięte do muru, skoro zdecydowały się na taki eksperyment w przededniu świąt Bożego Narodzenia – akurat wtedy, kiedy towary zazwyczaj pojawiały się w sklepach i cała Polska tłumnie ruszała do kolejek.
O świadomości przekraczania granicy wytrzymałości obywateli najlepiej zresztą świadczy fakt, że 11 grudnia, na kilkanaście godzin przed ogłoszeniem podwyżek, postawiono w stan gotowości oddziały podległe Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Efektem tej gotowości było 41 ofiar śmiertelnych i grubo ponad tysiąc rannych.
Grudzień '70 był traumą dla wszystkich – po jednej stronie barykady aktywizowała się wyraźnie opozycja, po drugiej rząd złagodził nieco politykę wewnętrzną, konserwatywnego Władysława Gomułkę zastąpił bardziej „ludzki" Edward Gierek, który co prawda branymi na lewo i prawo kredytami zrujnował polską gospodarkę, ale dzięki niemu na pewien czas w sklepach pojawiło się cokolwiek. Na chwilę. Gierkowska polityka tak bardzo rozmijała się z ekonomiczną rzeczywistością, że musiała skończyć się katastrofą. Nastąpiła ona już w roku 1976. Gospodarka była wówczas w tak opłakanym stanie, że rząd zdecydował się na kolejne, tym razem drastyczne podwyżki cen – dochodzące nawet do 70 proc. Według dzisiejszej skali cukier kosztowałby ok. 30 zł, chleb ponad 20 zł, a cena wspomnianej karkówki zbliżałaby się do 60 zł. I tym razem doskonale zdawano sobie sprawę, że możliwość wystąpienia zamieszek jest bardzo realna – w oficjalnych komunikatach nie używano słów „podwyżka cen", lecz zawiłym pseudoekonomicznym językiem wspominano o ruchach na rynkach światowych. A MSW przygotowało swoje jednostki do operacji „Lato '76". Przezornie. W strajku 112 fabryk w 12 województwach wzięło udział ok. 80 tys. ludzi. Strajki spacyfikowano, ale jednocześnie władze z podwyżek się wycofały.
Ekonomia gościła również wśród słynnych postulatów wysuniętych przez „Solidarność" w sierpniu roku 1980 – na 21 aż cztery dotyczyły spraw finansowych, m.in. podwyżki płac, dodatku drożyźnianego i... wprowadzenia kartek na mięso.
Tak. Choć dziś kartki kojarzą się z mrocznymi stronami PRL, w rzeczywistości, przy nieustannym niedoborze towarów, dawały przynajmniej pozór, że ich minimum obywatel ma zagwarantowane. Nie były w Polsce zresztą nowością. Pojawiły się tuż po wojnie (zniesiono je w 1949 r.) – bieda była tak wielka, że istotnie pomagały one przetrwać. W 1951 r. wprowadzono tzw. bony mięsno-tłuszczowe, choć nie obejmowały one całego społeczeństwa, lecz tylko pracowników „sektora uspołecznionego". W 1952 r. ale tylko na rok, reglamentowano cukier, słodycze, mydło i proszek do prania. Kartki pojawiły się także po roku 1976. W 1980 r. władze, negocjując z „Solidarnością" długo i niechętnie, wprowadziły kartki ponownie i ostatecznie – system reglamentacji zniesiono dopiero w sierpniu 1989 r. Związkowcy nie byli jednak raczej zadowoleni z efektów. Nie dość, że system kartkowy stworzył owe słynne, kilometrowe kolejki pod sklepami, to jeszcze normy, które oferował, były mniej niż mizerne. Dla przykładu osoba posiadająca kartki tzw. grupy B miała prawo do 0,4 kg mięsa grupy I i 0,85 kg mięsa grupy II miesięcznie.