Lekcja II Rzeczypospolitej

Odzyskanie niepodległości nie było cudem. Owszem, przyszedł moment korzystnej koniunktury, ale najważniejsze, że Polacy byli wystarczająco świadomi swoich celów i silni, by koniunkturę tę wykorzystać

Publikacja: 10.11.2012 19:43

Niepodległości nie byłoby zarówno bez Piłsudskiego w Warszawie, jak i bez Dmowskiego w Paryżu. Obaj

Niepodległości nie byłoby zarówno bez Piłsudskiego w Warszawie, jak i bez Dmowskiego w Paryżu. Obaj wielcy rywale doskonale zdawali sobie z tego sprawę

Foto: Forum, Piotr Mecik Piotr Mecik

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Odzyskanie niepodległości w roku 1918 było możliwe dzięki odrobieniu przez Polaków lekcji z klęski zarówno przedpowstaniowych białych, jak i czerwonych. Polityka ugody, negocjacji, którą starał się zaszczepić w rodakach Aleksander Wielopolski, nie napotykała gotowości drugiej strony. Ani Rosja, ani Prusy nie były niczym mniej zainteresowane niż ostatecznym spacyfikowaniem żywiołu polskiego na swoim terenie, w Austro-Węgrzech zaś, gdzie polityka ugodowa konserwatystów znalazła podatny grunt, jej efektem nie było wcale przybliżenie polskiej niepodległości, lecz raczej wciągnięcie polskich elit w służbę interesom wielonarodowej monarchii. Jednakże powstańcze mrzonki tylko przyspieszały wyniszczenie narodowej – jak wówczas mawiano – „substancji", służąc raczej interesom zaborców niż Polaków.

Odpowiedzią Polaków na przegrane powstanie, fiasko „realizmu" oraz skrajnie niekorzystną konfigurację międzynarodową (po przegranej Austrii i Francji z Prusami oraz zjednoczeniu przez te ostatnie Niemiec) była samoorganizacja. Pierwsi sformułowali ten program Liga Narodowa i działacze skupieni wokół Romana Dmowskiego, ale został on podjęty przez ludowców i niepodległościowy nurt lewicy. Niepodległość, gdy znalazła się w zasięgu ręki, wywalczona została przez wychowanków Zetu, towarzystw gimnastycznych i strzeleckich, uniwersytetów ludowych, przez masowo pozyskanych dla sprawy polskiej chłopów, potomków tych samych, których obojętność lub otwarta wrogość były przyczyną klęski dotychczasowych narodowych powstań.

Marek Nowakowski napisał swego czasu eseik o przedwojennym Grodzisku Mazowieckim. Samo wymienianie licznych organizacji samopomocowych i samokształceniowych, kulturalnych i zawodowych, towarzystw ziemiańskich i włościańskich, sportowych, dobroczynnych etc. działających w okresie II RP w tym niewielkim przecież miasteczku zajęło mu kilkanaście stron.

A Grodzisk nie był żadnym wyjątkiem. II RP miała bardzo silną tkankę obywatelską, jej ruchy polityczne zakorzenione były głęboko i wrastały mocno w społeczeństwo. Było to owocem tamtej aktywności, „pracy u podstaw" rozpoczętej po klęsce powstania styczniowego.

Na kilku fortepianach

Toczono niegdyś namiętne spory o to, kto miał większe zasługi dla niepodległości. Ich wyrazem były spory o datę, która powinna symbolizować odzyskanie suwerenności, będące rozłożonym w czasie procesem. Piłsudczycy, budując dla legitymizacji swej władzy kult marszałka, narzucili 11 listopada jako rocznicę przejęcia przez niego władzy w Warszawie. PRL-owscy komuniści skłonni byli ostatecznie zgodzić się na uczczenie niepodległości, ale pod jakąkolwiek inną datą – wybrali 7 listopada, dzień proklamowania rządu Daszyńskiego. Swoistą „nową świecką tradycją", zaproponowaną ostatnio przez prawicę konserwatywną, jest obchodzenie rocznicy niepodległości 6 października dla upamiętnienia proklamacji suwerenności Rady Regencyjnej. W logice tego wyrywania sobie zasług mieściły się również ataki na Marsz Niepodległości, w których odmawiano narodowcom, odwołującym się do dziedzictwa Młodzieży Wszechpolskiej i ONR, prawa do świętowania „piłsudczykowskiej" daty.

W istocie z dzisiejszej perspektywy spory te zupełnie nie mają sensu i pogodzenie się przez narodowców z datą 11 listopada, zamiast szukania „swojego" dnia niepodległości (można by na przykład celebrować pamięć sławnego improwizowanego przemówienia Dmowskiego na konferencji w Wersalu, którym przekonał przywódców europejskich do wsparcia polskich aspiracji), dowodzi politycznej dojrzałości, a nie – jak insynuowały autorytety pokroju profesora Nałęcza – historycznej ignorancji. Elementarna wiedza każe bowiem przyznać, że niepodległości nie byłoby zarówno bez Piłsudskiego w Warszawie, jak i bez Dmowskiego w Paryżu. Obaj wielcy rywale zdawali sobie zresztą z tego doskonale sprawę. Piłsudski, wiedząc, że dla decydujących o przyszłości mocarstw jest sojusznikiem przegranych Niemiec, otwarcie mówił: „Daję panu Dmowskiemu jak najmocniejsze karty do ręki". Dmowski, zdając sobie sprawę, że endecja jest nie do przyjęcia dla Niemiec i Wielkiej Brytanii i objęcie przez nią władzy stworzyłoby silny front przeciwko Polsce, powstrzymywał na początku lat 20. zapędy swych krajowych współpracowników, prących do wykorzystania faktu, iż ich popularność w społeczeństwie była znacznie większa niż piłsudczyków.

Jest to niezauważany zwykle aspekt sprawy, zapomniany z najbardziej dla nas fatalnym skutkiem. W polityce międzynarodowej grać trzeba na różnych fortepianach. Gdy Europę rozdzierała walka pomiędzy Napoleonem a kolejnymi antyfrancuskimi koalicjami, po jednej ze stron mieliśmy Poniatowskiego, po drugiej Czartoryskiego. Dzięki temu drugiemu po upadku Napoleona sprawa polska nie została w Wiedniu ostatecznie „pozamiatana", a dorobek pokolenia legionów nie uległ całkowitemu zaprzepaszczeniu. Odzyskanie suwerenności nie byłoby możliwe – jako się rzekło – gdyby nie fakt, że Polacy w każdym wypadku mieli swojego przedstawiciela w zwycięskim obozie. Amerykańscy maklerzy giełdowi ujmują tę oczywistą zasadę wskazaniem: „Nie wkładaj wszystkich jajek do jednego koszyka". Współczesna klasa polityczna, przyuczona, żeby myśleć o polityce w kategoriach „jedynej słuszności" i europejskiego pięknoduchostwa, niestety zasadę tę notorycznie łamie.

Odzyskanie niepodległości nie byłoby wiele warte, gdyby ówcześni Polacy nie umieli jej obronić. A zagrażały jej nie tylko osłabione, ale wciąż dużo silniejsze Niemcy, starające się o zachowanie Śląska, Wielkopolski i Warmii, nie tylko słabiej zorganizowane, ale pozbawione skrupułów irredenty żywiołów narodowościowych na Kresach, lecz przede wszystkim potężny najazd bolszewicki, dążący do połączenia się po naszym trupie z żywiołami rewolucyjnymi na Zachodzie. Odparcie tego najazdu było nie tylko aktem wielkiego bohaterstwa polskich żołnierzy oraz mobilizacji i ofiarności społeczeństwa, ale także – czego dziś, bardzo niemądrze, zupełnie nie akcentujemy – owocem znakomitej organizacji i mądrego zarządzania. To, że wyniszczona wieloletnimi zmaganiami wojennymi na swym terytorium, rekwizycjami i rabunkami, ledwie przystępująca do odbudowy Rzeczpospolita zdołała – mimo obojętnej lub nieżyczliwej postawy większości sąsiadów (w decydującej chwili jedynej pomocy doczekaliśmy się od Węgrów) – zorganizować, uzbroić i wyposażyć setki tysięcy żołnierzy, przetransportować ich na front i zaopatrywać, było sukcesem nie mniejszym od wojennego bohaterstwa, bez którego największa nawet waleczność nic by nie dała. Odzyskanie niepodległości stanowiło fantastycznie zdany sprawdzian obywatelskiej dojrzałości.

Oddech przed burzą

Polska, która w wieku XVIII zeszła do grobu jako państwo archaiczne, feudalne, niezdolne do rozwiązania elementarnych problemów społecznych, odrodziła się jako nowoczesne państwo europejskie, pod wieloma względami wyprzedzające zachodnie. I choć republikański mechanizm polityczny wkrótce się zaciął,

II RP zdołała w szybkim czasie, w bardzo niesprzyjających warunkach, scalić trzy zabory, przezwyciężyć cywilizacyjne zacofanie i stworzyć podwaliny pod przyszły rozwój. Zabrakło czasu i politycznej roztropności, aby zdobycze te utrzymać – dwudziestolecie okazało się jedynie oddechem, odzyskaniem sił przed kolejnym, jeszcze trudniejszym do przetrwania zaborem. Bez wątpienia oddechem, bez którego przetrwanie okupacji sowieckiej byłoby niemożliwe. Tylko tyle czy aż tyle?

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Odzyskanie niepodległości w roku 1918 było możliwe dzięki odrobieniu przez Polaków lekcji z klęski zarówno przedpowstaniowych białych, jak i czerwonych. Polityka ugody, negocjacji, którą starał się zaszczepić w rodakach Aleksander Wielopolski, nie napotykała gotowości drugiej strony. Ani Rosja, ani Prusy nie były niczym mniej zainteresowane niż ostatecznym spacyfikowaniem żywiołu polskiego na swoim terenie, w Austro-Węgrzech zaś, gdzie polityka ugodowa konserwatystów znalazła podatny grunt, jej efektem nie było wcale przybliżenie polskiej niepodległości, lecz raczej wciągnięcie polskich elit w służbę interesom wielonarodowej monarchii. Jednakże powstańcze mrzonki tylko przyspieszały wyniszczenie narodowej – jak wówczas mawiano – „substancji", służąc raczej interesom zaborców niż Polaków.

Pozostało 89% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej