Amerykańska agencja kosmiczna ma nieco ponad dwa lata na przedstawienie Kongresowi prototypu funkcjonalnej załogowej stacji kosmicznej poza orbitą Ziemi. To cena za nieoczekiwane zwiększenie budżetu NASA ponad to, czego chciał prezydent Obama.
Taka placówka miałaby stać się pierwszą stacją przesiadkową w drodze na Marsa. I zapewniłaby USA stałą obecność w kosmosie: bez zależności od rosyjskich pojazdów wywożących astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną zarządzaną przez kilka państw.
Teraz wszystko w rękach inżynierów. Mają do dyspozycji zaledwie 55 mln dol. z pełnego budżetu NASA na 2016 rok wynoszącego aż 19,3 mld dol. W sumie to najwięcej (biorąc pod uwagę siłę nabywczą dolara) od 2006 roku.
„NASA opracuje prototyp mieszkalnego modułu kosmicznego w ramach programu Advanced Exploration Systems nie później niż w 2018 roku" – to fragment dokumentu Kongresu. Co więcej, pół roku od uchwalenia budżetu agencja ma przedstawić dokładny plan wydania tych środków oraz postępy realizacji programu.
Pewne podstawy do zrealizowania tak gigantycznego projektu są: NASA współpracuje przecież z prywatnymi firmami starającymi się wywozić w kosmos ludzi i towary – to m.in. Boeing, Lockheed Martin i Orbital ATK. Co ważniejsze, agencja współpracuje również z Bigelow Aerospace – firmą, która proponuje wysyłanie w przestrzeń kosmiczną i na Księżyc rozkładanych modułów mieszkalnych. Takie „balonowe" konstrukcje kiedyś miały służyć jako hotele dla kosmicznych turystów. Teraz Bigelow chce ich użyć do budowy stacji.