W języku polskim „kosmos” wywołuje skojarzenia z czymś niezwykle odległym, abstrakcyjnym, niewiarygodnym.
Dr Aleksandra Bukała: Gdy pięć lat temu zaczynałam pracę w branży kosmicznej, mówiło się: „branża komiczna”. Nawet dzisiaj ta gałąź przemysłu nie przez wszystkich w Polsce traktowana jest w pełni poważnie. W języku angielskim słowo „space” kojarzy się zupełnie inaczej – z najnowszymi technologiami, innowacjami, postępem naukowym i wielkimi osiągnięciami naszej cywilizacji. Dla ludzi pracujących w przemyśle kosmicznym te wszystkie skojarzenia bywają problematyczne, bo dla nas to po prostu miejsce pracy, choć na pewno niezwykłe i przyciągające wyjątkowych ludzi. Niestety, na razie sektor kosmiczny, nawet w skali globalnej, jest bardzo mały. Jego łączna wartość jest mniejsza niż roczny budżet Stanów Zjednoczonych przeznaczony na obronność.
Jak ten sektor wygląda od strony biznesowej?
Istnieją dwa główne segmenty, upstream i downstream. Nie ma dla nich dobrego polskiego tłumaczenia. Upstream to wszystko związane z budową i wynoszeniem urządzeń w przestrzeń kosmiczną – produkcja satelitów, robotów, rakiety wynoszących.
Upstream jest dla mnie fascynujący, ale to tylko jakieś 10 proc. obrotów całej branży. Reszta to downstream, czyli to, co z kosmosu ściąga się na dół. Głównie chodzi o wykorzystanie danych z satelitów. Największy rynek to komunikacja satelitarna, czyli przede wszystkim telewizja, bo telefonia satelitarna okazała się klapą. Druga gałąź to nawigacja satelitarna, która od kilkunastu lat przeżywa boom. Mamy amerykański system GPS, niedawno wystartował europejski Galileo i jest jeszcze rosyjski GLONASS. Trzecia gałąź to obserwacja Ziemi, która pozwala nam lepiej poznać naszą planetę. W dziedzinie meteorologii w ciągu ostatnich 20 lat dokonał się ogromny postęp właśnie dzięki zdolności do zbierania przez satelity, a następnie analizowania ogromnych ilości danych o ruchach powietrza, prądach morskich czy ziemskiej biomasie.