Niemal 14 miliardów lat temu nie było nic. Wszechświat nie miał granic, a czas wraz z przestrzenią były zwinięte w wymiarze zamkniętym. Do niedawna koncepcja, że cała przestrzeń i energia znanego nam wszechświata mieściła się w przestrzeni biliony razy mniejszej niż kropka na końcu tego zdania, uznawana była jedynie za bardzo wiarygodną, choć potwierdzoną jedynie obliczeniami hipotezę.
Zakłada ona, że nie było i nigdy nie będzie bardziej gęstego i gorącego miejsca niż ten maleńki punkt, w którym wszystkie znane nam prawa fizyki były ujednolicone. Ta unifikacja czyniła ten najgęstszy i najcieplejszy obiekt w historii osobliwością, czyli punktem, w którym wszystko jest nieskończone, przez co jego natura jest dla nas całkowicie niezrozumiała.
W pewnym momencie – choć ze względu na naturę czasu i w odniesieniu do tego zagadnienia jest to sformułowanie wyjątkowo niefortunne – kosmos zaczął się rozszerzać bardzo gwałtownie. Gdybyśmy byli obserwatorami tego wydarzenia, to w niczym nie przypominałoby ono wielkiego wybuchu. W czasie ekstremalnie krótkim, którego nasz mózg nie jest w stanie zarejestrować, nazywanym „erą Plancka" (początkowa faza rozwoju czasoprzestrzeni od t=0 do t=10–44 s) grawitacja jako pierwsza wyzwoliła się od innych zunifikowanych oddziaływań. Dużo, dużo później, kiedy nasz wszechświat miał już 10–35 s, pozostałe zunifikowane oddziaływania podstawowe rozdzieliły się na jądrowe silne i elektrosłabe, a te z kolei na jądrowe słabe i elektromagnetyczne. Kiedy upłynęła bilionowa część sekundy, wszechświat miał zatem cztery doskonale nam dzisiaj znane, osobne oddziaływania, które powodują, że wszystko dookoła nas i my sami mamy swoją określoną naturę i porządek, nazywany prawami fizyki.
Wielka bitwa materii i antymaterii
Wkrótce, choć słowo to znowu nie oddaje relatywnie odczuwalnego upływu czasu, nasz wszechświat stał się zupą kipiących cząstek elementarnych, takich jak kwarki, leptony i wiele innych ich egzotycznych krewniaków. Wszelkie oddziaływania pomiędzy nimi umożliwiały niepodzielne bozony, do rodziny których zalicza się także fotony. W tej epoce kwarkowo-leptonowej wydarzyło się coś, co wpłynęło na los wszystkiego, co znamy, w tym na naszą własną przyszłość. Rozpoczęła się anihilacja materii z antymetrią. Na szczęście materii było odrobinę więcej. Prof. Neil de Grasse Tyson określił to stosunkiem miliarda plus jeden do miliarda. Ta jedna cząsteczka przewagi, w nieustannym procesie kreacji i anihilacji oraz proces rozszerzania się wszechświata spowodowały, że znany nam kosmos złożony z materii mógł ostygnąć do temperatury poniżej biliona stopni Kelwina.
W swojej książce „Astrofizyka dla zabieganych" prof. Neil de Grasse Tyson zwrócił uwagę, że „na każdy miliard anihilacji – i miliard pozostawionych w ślad za nimi fotonów – przeżył jeden hadron... Ostatecznie to te samotniki spijają całą śmietankę, służą za pierwotne źródło materii tworzącej galaktyki, gwiazdy, planety i... petunie".