Głównym celem Kremla było zablokowanie marszu Ukrainy na Zachód, ku Unii Europejskiej oraz NATO. I dziś już mamy pewność, że proces integracji Kijowa z tymi organizacjami został zastopowany, a przynajmniej wstrzymany na bardzo długo. Nie tylko dlatego, że członkostwa w sojuszu północnoatlantyckim nie życzy sobie osobiście Donald Trump i jego administracja, ale dlatego, że nie chce tego de facto większość liderów zachodnich.
Osiągnięcie obecnego stanu rzeczy było celem Władimira Putina. Wynika on z trwałej doktryny rosyjskiej zasadzającej się na obawie przed „okrążeniem przez NATO”. Można się z niej śmiać, ale nie można jej ignorować. Tak Kreml wyznacza swoje czerwone linie i nie mógł zgodzić się na członkostwo Ukrainy w sojuszu. Nie jest to miłe i sprawiedliwe, ale jest częścią rzeczywistości, w której żyjemy. Gdybyśmy mogli zlekceważyć wolę Moskwy, powinniśmy to uczynić, ale ostatnie trzy lata pokazały, że Zachód nie ma na to ani siły, ani ochoty. Droga Kijowa do UE i NATO została zastopowana. Rosja wygrała – przynajmniej na teraz – tę rozgrywkę.
Donald Trump, Putin i Ukraina: Co to wszystko oznacza dla Polski?
Jakie wnioski wypływają z tej prawdy dla Polski? Po pierwsze, nie panikować. To nie wejście w trzecią wojnę światową, to nie koniec naszego świata, to nie początek inwazji Putina na Europę. Takie spiny może puszczać Zełenski, ale nie powinniśmy się na nie dawać nabierać. Jest ogromna różnica między agresją na wschodnią część pozostającej w próżni geopolitycznej Ukrainy a uderzeniem w państwa NATO.
Po drugie, w obliczu narastających napięć na linii Waszyngton–Bruksela Polska winna dbać o utrzymanie silnych więzi transatlantyckich. Obrażać się na dziwne słowa polityków amerykańskich mogą Hiszpanie, Francuzi czy Niemcy, ale nie my czy Bałtowie. Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest dla Polski życiowo istotny. Kpiny i fochy wobec zachowań Trumpa, który ma osobowość i horyzonty myślowe naburmuszonego nastolatka, mogą być udziałem polskich publicystów i komentatorów, w żadnym wypadku polityków.
Czytaj więcej
Politykę Paryża można zrozumieć, bo nie ryzykuje wiele, mając broń atomową i dystans do Rosji, który zwiększa bezpieczeństwo Francji. Ale jakie są motywy Warszawy przyłączającej się do „chóru płaczek” wzywającego Amerykę, aby zaprosiła Europę na prawach partnera do negocjacji pokojowych?