Wszystkie „czerwone linie” Władimira Putina. Tylko jedna jest realna

Kreml bez przerwy wyznacza granice, których nikomu nie wolno przekraczać. – W rzeczy samej, jedyna i naprawdę realna „czerwona linia” Putina to jego życie i fizyczne przeżycie – mówił niedawno rosyjski opozycjonista Igor Jakowienko. W ciągu ponad dwóch i pół roku wojny nastąpiła bowiem dewaluacja rosyjskich gróźb. Tylko w pierwszym jej roku przedstawiciele Kremla 24 razy wyznaczali „czerwone lnie”.

Publikacja: 30.09.2024 04:30

Czym jeszcze może zagrozić Władimir Putin?

Czym jeszcze może zagrozić Władimir Putin?

Foto: AFP

Gróźb było tak wiele, że przestały robić wrażenie. Gdy we wrześniu ubiegłego roku Kreml nie wyznaczył żadnej „czerwonej linii”, wszyscy odnotowali to ze zdziwieniem.

– Nie ma w tym żadnego planu, żadnych uzgodnionych działań. (Na Kremlu) zaczęli używać tego pojęcia, a potem wyjaśniło się, że te „linie” zostały poprzekraczane, a odpowiadać jakoś się nie chce – w końcu tam nie siedzą samobójcy. Choć dokładnie tego nie wiemy, ale jakiś instynkt samozachowawczy u tych ludzi powinien być – wyjaśniał wtedy rosyjski niezależny ekspert Andriej Kolesnikow.

Przekraczanie „czerwonych linii” Kremla

Na większość „czerwonych linii” nikt nie zwrócił uwagi, inne Zachód nauczył się obchodzić, udając, że nic się nie stało. Jeszcze w marcu 2022 roku, trzy tygodnie po rozpoczęciu inwazji jeden z rosyjskich wiceministrów spraw zagranicznych zagroził, że zachodnie konwoje z bronią dla Ukrainy mogą stać się „prawomocnymi celami” dla wojsk z Kremla. Nikt nawet na to nie zwrócił uwagi. Atak na konwój na terenie państwa natowskiego oznaczałby niedające się przewidzieć konsekwencje. A na terenie Ukrainy tamtejsi żołnierze świetnie dawali sobie radę z ich ochroną.

Czytaj więcej

Andrzej Łomanowski: Imperialna buta Siergieja Ławrowa w ONZ

Równocześnie Moskwa wyrysowała „czerwoną linię” dla dostaw na Ukrainę broni przeciwlotniczej, przede wszystkim amerykańskich patriotów. Dziś świetnie się one sprawdzają nad Dnieprem. Kolejną „linią” miały być dostawy samolotów na Ukrainę – chodził o postsowieckie Mig-29. Groźby Kremla opóźniły ich dostawy (początkowo głównie z Polski), ale nie uniemożliwiły. Podobnie było z rosyjskim zakazem z sierpnia pierwszego roku wojny dostarczania ukraińskiej armii postsowieckich czołgów. Głównie z Polski i głównie T-72 pojechały z pewnym opóźnieniem na wschód, ale pojechały.

Prawie w tym samym czasie Kreml rysował Niemcom nieprzekraczalną granicę w sprawie dostaw czołgów Leopard. W tym przypadku (była to prawdopodobnie skoordynowana akcja państw natowskich) posłużono się podstępem. Gdy rosyjskie groźby skupiły się na niemieckich i amerykańskich czołgach, na Ukrainę pojechały francuskie AMX-10 – niby czołgi (mają mocną armatę), ale na kołach i ze słabym opancerzeniem. Zaczęły się wzajemne przepychanki, czy to jest czołg czy może nie (bo nie ma gąsienic), reakcja Rosji okazała się wstrzemięźliwa. Wtedy nad Dniepr pojechały challengery, leopardy wraz z abramsami i było już za późno na awantury.

Krym jako fetysz Kremla

Podobnie było z dostawami HIMARS-ów. Ale też z geograficznym określeniem terenu konfliktu. Jesienią 2022 roku były premier, prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew zagroził Ukrainie „sądnym dniem” w przypadku uderzeń na Krym. Już 8 października Ukraińcy zaatakowali most Krymski, mocno go uszkadzając. Identycznie było z atakowaniem terenu „Rosji właściwej”, czyli w granicach uznanych międzynarodowo. Tutaj wszelkie „czerwone linie” starła ukraińska ofensywa na obwód kurski.

Czytaj więcej

Jędrzej Bielecki: Ukraina – USA. Na wschodzie bez zmian

W sumie jednak większość przekroczonych „linii” dotyczyła dostaw broni. Ale gdy Władimir Putin osobiście wyznaczał granice dopuszczalne w działaniach Zachodu, to – wbrew pozorom – najważniejsze z nich nie zostały naruszone.

Tak było już 5 marca 2022 roku, gdy Putin zagroził uznaniem państwa, które wprowadzi „no fly zone” nad Ukrainą za uczestnika konfliktu. NATO do dziś się temu sprzeciwia, mimo że życiem za to zapłaciło dwóch obywateli Polski, którzy zginęli w listopadzie 2022 roku w rezultacie rosyjskiego ataku powietrznego.

Podobnie jest obecnie z użyciem zachodnich pocisków dalekiego zasięgu przeciw celom w Rosji.

Wojna Rosji z Ukrainą. Kto się boi eskalacji

Mimo to ukraiński ekspert wojskowy Ołeh Żdanow sądzi, że „Kremlowi skończył się czerwony pisak do rysowania linii”. Ale były amerykański ambasador w Moskwie Michael McFaul przestrzega, że Zachód – a przede wszystkim Waszyngton – cały czas „boi się eskalacji”.


Gróźb było tak wiele, że przestały robić wrażenie. Gdy we wrześniu ubiegłego roku Kreml nie wyznaczył żadnej „czerwonej linii”, wszyscy odnotowali to ze zdziwieniem.

– Nie ma w tym żadnego planu, żadnych uzgodnionych działań. (Na Kremlu) zaczęli używać tego pojęcia, a potem wyjaśniło się, że te „linie” zostały poprzekraczane, a odpowiadać jakoś się nie chce – w końcu tam nie siedzą samobójcy. Choć dokładnie tego nie wiemy, ale jakiś instynkt samozachowawczy u tych ludzi powinien być – wyjaśniał wtedy rosyjski niezależny ekspert Andriej Kolesnikow.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Czym jeździć
Nowa Skoda Kodiaq. Liczą się konie mechaniczne czy design?
Tu i Teraz
Nowa Skoda Superb. Komfort w parze z technologią
Konflikty zbrojne
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 949
Konflikty zbrojne
Papież Franciszek o ataku Izraela na Bejrut: Także na wojnie jest moralność
Konflikty zbrojne
Bejrut: Odnaleziono ciało przywódcy Hezbollahu. Jak zginął?