„Rzeczpospolita”: Amerykanie twierdzą, że rosyjskie lotniska, z których atakowana jest Ukraina, znajdują się poza zasięgiem pocisków ATACMS, więc zgoda na używanie tych pocisków do atakowania celów w głębi Rosji nie wpłynie na przebieg wojny. Przekonuje pana ta argumentacja?
Ppłk rez. Maciej Korowaj: Rzeczywiście Rosjanie utrzymują swoje główne siły lotnicze poza zasięgiem nawet tych amerykańskich donacji jeśli chodzi o uzbrojenie. Ukraińcy starają się je atakować własnymi środkami – drony robią tam małe zamieszanie na lotniskach odległych, przez co Rosjanie są zmuszeni do manewrowania siłami i środkami napadu powietrznego. Ale są jeszcze lotniska doskokowe, czyli lotniska, na których samoloty lądują, dokonują uzupełnienia paliwa i lecą dalej. Tutaj atak dronowy jest bardzo utrudniony, bo dron potrzebuje czasu, żeby dolecieć do takiego lotniska. Natomiast gdy ma się broń balistyczną, to ten atak jest dosyć szybki, jeśli zostanie wykryty taki manewr na jednym z lotnisk doskokowych, na którym wyląduje część samolotów, to wtedy wykonanie uderzenia pociskiem ATACMS byłoby zasadne i bardzo skuteczne. Ukraińcy mają dosyć dobre rozpoznanie gdzie te samoloty są, tylko nie mają czym ich „ugryźć”. Dron potrzebuje godzin żeby dolecieć, ATACMS – w zasadzie minut.