Wkrótce stanie przed ukraińskim sądem, oskarżona o próbę zorganizowania zbrojnego przewrotu we własnym kraju. Najpierw oskarżono ją o to, że chciała wnieść granaty do budynku parlamentu, a potem – że szykowała atak na Radę Najwyższą i zabójstwo prezydenta oraz deputowanych (przynajmniej większości).
Ukraina zamarła zdumiona. Jak to możliwe, że bohaterska Nadia, której nie złamało nawet więzienie Putina, zamieszana była w przemyt broni z Donbasu? Gdy w zeszłym tygodniu w parlamencie rozeszła się wieść o znalezieniu przy niej granatów, podeszło do niej kilku deputowanych, jej starych znajomych z rewolucji na Majdanie, i zapytało: „Nadia, ty tak na poważnie?”.
Bohaterka skandalu (nie pierwszego, ale mogącego stać się jej ostatnim) niczego jednak nikomu nie tłumaczy. Nie potwierdza i nie zaprzecza, że chciała wnieść granaty do parlamentu. To samo z oskarżeniami o zawiązanie spisku wśród wojskowych i przygotowywanie ataku na Radę. Jedyne, co mówi, to z niebywale złośliwą radością wspomina, jak na wieść o przyniesieniu granatów deputowani zaczęli uciekać: „Nigdy nie widziałam w parlamencie tak wystraszonych oczu! (…) Tak przyjemnie było uświadomić im, że ludzie władzy też są śmiertelni!”.
Trudno to jednak uznać za jakikolwiek rodzaj programu czy manifestu politycznego. Co najwyżej za wyraz niebywałej frustracji obecną sytuacją swego kraju. Ale frustraci nie powinni zajmować się w ogóle polityką, a już szczególnie w krajach dotkniętych takimi nieszczęściami jak agresja silniejszego sąsiada.
Teraz Sawczenko znów znajdzie się w sądzie, za klatką odgradzającą oskarżonych od widowni. Tyle że będzie to sąd jej własnej ojczyzny. Sic transit gloria mundi.