Być może kiedyś, 25 lat temu, mogłoby się udać w części zaspokoić roszczenia byłych właścicieli. Ale teraz już nie. Większość z nich nie żyje, niektórzy odzyskali nieruchomości na drodze sądowej, niektórzy odsprzedali roszczenia różnym typom spod ciemnej gwiazdy. Jeszcze inni uznali, że niczego nie chcą.
Próba rządu Zjednoczonej Prawicy, by uchwalić wreszcie ustawę reprywatyzacyjną, a byłym właścicielom oddać do 20 proc. wartości nieruchomości – i to wprost, a nie przez pełnomocników – wynikała raczej z dobrych pobudek. Tyle że od razu stało się jasne, że część właścicieli będzie poszkodowana: to ci, którzy nie mają obecnie polskiego obywatelstwa i nie mieszkają w Polsce.
Kim są ci ludzie? To oczywiście polscy Żydzi. Zmuszani do wyjazdu, z biletami w jedną stronę. Ci, którzy nie mogli tu żyć po koszmarze Zagłady. Ci, którzy przeszli piekło obozów. Ich potomkowie i najbliżsi. Ustawa dokonała zabiegu, który musiał wywołać protest środowisk żydowskich, bo dzieli (znów, po prawie 80 latach od okupacji!) ludzi na lepszych i gorszych.
W Polsce mieszkało przed wojną 4 mln osób pochodzenia żydowskiego. Pozostawione przez nich mienie było niejednokrotnie ruiną bądź zostało unicestwione. Dotyczy to jednak także polskich właścicieli, dlatego tak trudno się pogodzić z praktyką oddawania przez sądy nieruchomości w naturze, po latach odbudowy i troski o stan nieruchomości ze strony innych ludzi, także lokatorów. Trudno się pogodzić z oddawaniem ich szemranym pełnomocnikom i kuratorom, którzy na tym procederze zbijali majątki.
Wszystko to znamy z posiedzeń komisji weryfikacyjnej, która stara się naprawić tę niesprawiedliwość. I dlatego ciężko zrozumieć, z jakich powodów autorzy ustawy reprywatyzacyjnej, ci sami, którzy deklarują walkę z tymi przekrętami, nie wzięli pod uwagę tego, że pozbawiając prawa do odszkodowań żydowskich właścicieli, popełniają rażącą niesprawiedliwość?