Bitewny kurz po wyborach powoli opada. Znamy zwycięzców i przegranych. Nadszedł czas podsumowań. Przed wyborami duża część komentatorów podkreślała rolę, jaką ma w nich do odegrania Kościół. Wielu twierdziło, że angażuje się on w kampanię wyborczą po stronie Prawa i Sprawiedliwości. Nagłaśniane były przypadki agitacji ze strony duchownych. Tu i ówdzie oczywiście się one zdarzyły. Część kapłanów wcale nie ukrywała swoich politycznych sympatii. Podobnie jak kilku hierarchów. Jednak na palcach jednej ręki dałoby się policzyć tych, których przedwyborcze wypowiedzi można byłoby uznać za jawne opowiedzenie się po stronie formacji Jarosława Kaczyńskiego. Uczciwie trzeba powiedzieć, że większości biskupów udało się zachować apolityczność. I jeśli Kościół – rozumiany jako biskupi, księża i zakonnicy – miał jakiś wpływ na wynik wyborów, to był to wpływ na rekordową frekwencję.
Widać, że w ciągu minionych 30 lat Kościół wiele się nauczył. W roku 1989 i kolejnych kampaniach przed wyborami był czynnym uczestnikiem przedwyborczej walki. Przecież zdarzały się takie elekcje, w których wskazywał wprost, na kogo należy głosować, a na kogo nie. Swego czasu jedyna właściwa lista osób, na które warto oddać głos, wyszła nawet z siedziby Episkopatu Polski. Był czas, gdy Kościół otwarcie wspierał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. Był czas, gdy pod jego egidą budowano koalicję dla jednego kandydata w wyborach prezydenckich. Kościół nie pełnił wtedy roli mediatora zwaśnionych stron, nie udostępniał neutralnego gruntu dla negocjacji, lecz był czynnym uczestnikiem politycznej gry. Teraz tego nie było. Dlaczego zatem ogólne wrażenie społeczne jest takie, że Kościół znów mieszał się do polityki?
Wydaje się, że w sytuacji, gdy różne strony politycznego sporu – celowało w tym głównie Prawo i Sprawiedliwość – wciągały Kościół w codzienną politykę, z jego strony zabrakło zdecydowanego głosu, by tego nie robić. W ciągu minionych czterech lat w ustach wielu biskupów pojawiały się uwagi krytyczne pod adresem Prawa i Sprawiedliwości. Niektórzy zwracali uwagę na niewłaściwy styl pracy w parlamencie: nocne głosowania, niebranie pod uwagę przeróżnych zastrzeżeń opozycji itp. Mówili o tym publicznie m.in. abp Stanisław Gądecki, abp Wojciech Polak, bp Andrzej Czaja czy bp Piotr Jarecki.
Ich głosy nie przebijały się w debacie publicznej, bo milczeniem pomijały je zdominowane przez władzę media publiczne oraz przychylne im media prywatne. Zdecydowanie bardziej słyszalne były te głosy, które szły po myśli władzy. Stąd eksponowane licznych wprost ocierających się o politykę wypowiedzi bp. Wiesława Meringa czy abp. Marka Jędraszewskiego. Metropolita krakowski ze swoim przekazem na temat ideologii LGBT oraz obroną rodziny doskonale wpisywał się w kampanię PiS i stał się nawet jedną z jej twarzy.
Liczne głosy niezadowolenia płynęły też od tzw. szeregowych księży. Z obawy o to, by nie być posądzonym o wejście w politykę, wyrażali je raczej w rozmowach prywatnych.