Szefowa tej partii, CDU, nie będzie starała się o urząd kanclerski i za parę miesięcy odda, nie wiadomo komu, przywództwo partii.
Annegret Kramp-Karrenbauer poległa na dylemacie, z kim wolno współpracować CDU. W landach byłej NRD coraz trudniej znaleźć bowiem większość bez głosów albo postkomunistycznej Lewicy, albo skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec. Niemożliwe jest to w Turyngii, gdzie polityk głównego nurtu, wspierany przez CDU, dał się na chwilę wybrać głosami AfD, wywołując kontratak elit. Uważają, że ta partia powinna być izolowana. W tej sytuacji zostałby sojusz z postkomunistami, co oznaczałoby zakończenie ich izolacji.
A z tym przynajmniej część CDU wciąż nie chce się pogodzić, nie odpowiadając na pytanie, co jest mniejszym złem – postkomuniści czy skrajna prawica – na które inne tradycyjne partie już odpowiedziały (to pierwsze). Postkomunistyczna Lewica to dla tej części chadeków dziedziczka enerdowskiej partii rządzącej, odpowiadającej za strzelanie do uciekinierów przez mur berliński.
Postkomunizm ma już 30 lat, w Lewicy jest wielu młodych, którzy ze zbrodniami NRD nie mają nic wspólnego. Ale podobne opinie o AfD słyszałem w Turyngii i sąsiedniej Saksonii: w większości są tam normalni ludzie, zawiedzeni CDU, a neonaziści i politycy relatywizujący zbrodnie Trzeciej Rzeszy to mniejszość.
To nie procent członków wspierający ideologię totalitarną czy broniący jej, w wersji komunistycznej czy nazistowskiej, jest najistotniejszy. Lewica już okrzepła, AfD jest nowa. W reakcjach na sukcesy Alternatywy jest coś w rodzaju strachu przed samym sobą. Zbrodnicza ideologia, z którą sympatyzowanie przypisuje się AfD, była stąd, zwyciężyła poparta przez miejscowych demokratycznymi środkami. A komunizm narzucili Sowieci.