Gdy 1 stycznia Polska przejmowała półroczne przewodnictwo w Unii, Donald Trump jeszcze nie był prezydentem Stanów Zjednoczonych. Już wtedy było jasne, że nie będzie z nim lekko, ale gdy trzy tygodnie później stał się oficjalnie najważniejszym przywódcą Zachodu, szybko tak przeraził sojuszników, że zaczęli mówić o samodzielnej obronie Europy i przejęciu odpowiedzialności za bezpieczeństwo Ukrainy.
Ale to nie Polska stanęła na czele ruchu bezpiecznej Europy i koalicji przyjaciół Ukrainy. Mimo przewodnictwa w UE to nie Polska zaczęła organizować spotkania przywódców. Ich zapraszali do Paryża i Londynu prezydent Emmanuel Macron i premier Keir Starmer. W ręce Macrona i Starmera oddaliśmy sprawy wojny w Ukrainie. To oni dwaj mają największe zasługi w realizacji hasła polskiej prezydencji „Bezpieczeństwo, Europo!”, choć kraj Starmera nie należy już do Unii.
Dlaczego Polska nie stanęła na czele ruchu bezpiecznej Europy ani koalicji przyjaciół Ukrainy?
To nie znaczy, że polski rząd nie dba o zbrojenia, o Tarczę Wschód czy nie angażuje się w budowanie nowych formatów, które mogą się okazać pomocne w przeciwstawianiu się agresji Rosji. Robi to. Co do formatów to wziął na siebie przyciąganie Turcji, silnego i doświadczonego militarnie kraju członkowskiego NATO.
Czytaj więcej
Francja i Wielka Brytania z kilkoma krajami europejskimi wyślą misję wojskową nad Dniepr, choć Pu...
Ale nie stanął na czele ruchu bezpiecznej Europy i koalicji przyjaciół Ukrainy, choć wielu zagranicznych przywódców tego oczekiwało. Wydawało się to naturalną rolą dla sporej wielkości państwa, przez które przepływa znaczna część pomocy wojskowej dla Ukrainy i które na początku inwazji rosyjskiej najbardziej wspierało Kijów. I to na dodatek w czasie przewodnictwa w Unii, które zbiegło się z zadziwiającą otwartością Donalda Trumpa na narrację Kremla.