„Polska ma najsilniejszą armię w Europie, liczono więc, że przyłączy się do koalicji pilnującej pokoju w Ukrainie i pociągnie za sobą inne państwa. Tymczasem Polska, która sprawuje prezydencję w Unii Europejskiej, zrobiła w portki” – komentuje w „Rzeczpospolitej” prof. Jacek Czaputowicz, były minister spraw zagranicznych. Krytyka, jak na dyplomatę przystało, wysublimowana. Z kolei mój redakcyjny kolega Jędrzej Bielecki pisze, że „w Paryżu Polska zawiodła”. Moja ocena tego spotkania jest zupełnie inna.
Śledząc europejskie media (m.in. BBC i Politico), jeszcze przed wczorajszym spotkaniem liderów politycznych w Paryżu można było zauważyć dwa główne tematy. Po pierwsze, premier Wielkiej Brytanii zadeklarował możliwość wysłania wojsk brytyjskich do Ukrainy. Po drugie, premier Polski postuluje radykalne zwiększanie wydatków na obronność. Tematem przewodnim tego spotkania było to, co Europa może sama zrobić, by się obronić.
Polscy żołnierze na wojnie: Co zyskaliśmy na misjach w Iraku i Afganistanie?
Jedną osią tej rozmowy było właśnie ewentualne wysłanie wojsk do Ukrainy. Akces zgłosiły Wielka Brytania i Francja. Już od kilku dni polscy politycy jasno mówili, że nie przewidują wysłania polskich żołnierzy. W tym wypadku ton Donalda Tuska przypomina m.in. kanclerza Olafa Scholza, który na szczęście właśnie jest w ostatnim tygodniu swojego kanclerzowania.
Czytaj więcej
Przyjmujemy funkcję usługodawców, którzy ułatwią transport, dostarczą paliwo i części zamienne dla Francuzów, Brytyjczyków, Skandynawów i tych, którzy do nich dołączą, by bronić suwerenności Ukrainy i honoru Europy. Czyżby takie były nasze ambicje?
Oczywiście można narzekać na to, że to trzeba było lepiej rozegrać w kwestiach negocjacji i nie od razu odsłaniać karty czy tak twardą pozycję oraz że Tusk jest zakładnikiem prezydenckiej kampanii wyborczej w Polsce. To prawda. I nawet dopuszczam możliwość, że po majowych wyborach stanowisko polskiego rządu się zmieni.