Po wyborach 15 października 2023 r. strony polskiego sporu politycznego mogły się na tyle opamiętać, by nie wygrzebywać wielkiego dołu (już od dawna nie „dołka”), jaki kopią pod sobą nawzajem. Rozsądni ludzie wystąpili wtedy z propozycją tzw. resetu konstytucyjnego, polegającego na tym, że zwycięska koalicja wraz z rządzącym dotąd PiS-em uzgadniają zmianę konstytucji, która przywraca wiarygodność Trybunałowi Konstytucyjnemu, Sądowi Najwyższemu i Krajowej Radzie Sądownictwa.
Jak mógłby wyglądać reset konstytucyjny?
Proponowana zmiana nie powinna wspominać o tym, czego PiS i prezydent nie lubią, czyli o łamaniu konstytucji i neosędziach, a tylko wygasić kadencje tych instytucji i obsadzić je nowymi osobami, choć już nie większością jednego głosu, lecz dwóch trzecich lub trzech piątych. Niech się skłóceni dogadają i znajdą autorytety ważne dla obu stron.
Czytaj więcej
Wpisanie wprost do konstytucji wygaszenia kadencji obecnych sędziów Trybunału Konstytucyjnego i wybór trzech sędziów przez Senat - to najnowsze pomysły senackiej komisji, która pracuje nad projektem nowelizacji ustawy zasadniczej.
Mielibyśmy więc dzisiaj Trybunał i Sąd Najwyższy obdarzone publicznym zaufaniem, ruszyłyby nominacje sędziowskie w odnowionej KRS, a i przy okazji drażliwą sprawę neosędziów dałoby się rozwiązać przy odrobinie dobrej woli i miłosierdzia.
Kto oceni ważność wyborów prezydenckich?
Tymczasem na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi nie mamy cieszącej się zaufaniem izby Sądu Najwyższego, która zatwierdzi jego ważność. Będzie to miało fundamentalne znaczenie, gdy wyniki będą wyrównane, protestów wiele i każda ze stron siebie ogłosi zwycięzcą. Wtedy prokurator Święczkowski, który berło prezesa TK przejął od niezapomnianej magister Przyłębskiej, będzie mógł – bez narażania na śmieszność – odkurzyć doniesienie o „zamachu stanu”. Tylko że wtedy już nikomu nie będzie chciało się śmiać.