Wszyscy wielcy na Zachodzie prosili Beniamina Netanjahu, żeby odpowiedź na pierwszy atak Iranu na terytorium Izraela z zeszłej soboty nie był atakiem na terytorium Iranu. Bo to może doprowadzić eskalację, tę grę odwet za odwet, do takiej granicy, za którą jest już wielka wojna na Bliskim Wschodzie.
Kalendarium wymiany ciosów między Izraelem a Iranem
Irańczycy pod koniec zeszłego tygodnia odpowiedzieli za atak na swój konsulat w Damaszku z 1 kwietnia, w którym zginęli ważni wojskowi. I wybrali wówczas wariant maksymalny, jeżeli chodzi o cel i skalę ataku: po raz pierwszy odpalili rakiety i drony w sam Izrael, a rakiet i dronów było kilkaset. Prawie wszystkie zostały jednak przechwycone przez izraelską obronę przeciwrakietową, nie wyrządziły wielkich szkód.
Wydawało się, że Izrael zrezygnuje z odwetu na terenie Iranu. Niesłusznie
Izrael, którego wizerunek był po trwającej przeszło pół roku wojnie z Hamasem w Strefie Gazy coraz gorszy ze względu na skalę cierpień palestyńskich cywilów, nagle zyskał wielkie poparcie Zachodu i części świata arabskiego. Gaza zeszła na drugi plan. Izrael umościł się w obozie dobra atakowanego przez obóz zła, w którym Iran zajął nawet bardziej eksponowane miejsce niż jego sojuszniczka Rosja.