Partnerzy powstającej koalicji odnoszą się do siebie bardzo uprzejmie i deklarują pełne zrozumienie oraz „konstruktywną atmosferę”. Negocjacje idą wartko. Ale tuż pod powierzchnią emocje w partiach bulgoczą. W końcu każdy z polityków i każda z polityczek nosi w plecaku jakąś buławę, a gdzie szukać nagrody, jak nie przy stoisku, gdzie akurat rozdają stanowiska?
Często trudno liderowi wytłumaczyć, dlaczego to akurat ten partyjny kolega będzie ministrem. Do tej pory – w wersji oficjalnej – decydowały kompetencje, a w tej prawdziwej raczej pozycja w partii, znajomości, podwieszenie pod lidera czy dobre relacje z mediami. Od tych wyborów jest nowość: po raz pierwszy tak mocno pojawiło się kryterium płci.
Czytaj więcej
Kandydat na marszałka Sejmu zostanie ogłoszony w przyszłym tygodniu. Liderzy KO, Lewicy i Trzeciej Drogi są zadowoleni z przebiegu negocjacji.
Nikt już nie śmie się na nie otwarcie oburzać, choć niektórzy panowie pod nosem pewnie rzucają mocnymi wyrazami, dopytując się, czy teraz to płeć ma decydować o kompetencjach. Zapominają przy tym, że do tej pory płeć decydowała, że raczej na dobre stanowisko kobieta nie ma co liczyć, pomimo kompetencji. Udział kobiet w składach rad ministrów był tak niski, że Izabela Jaruga-Nowacka jako minister ds. równego statusu kobiet i mężczyzn witana była na posiedzeniach RM przez pewnego premiera: „Witam panią minister płci obojga” – takim była ewenementem. Nawet szefowe rządu (Suchocka, Kopacz, Szydło) zawsze pozostawały w cieniu partyjnych decydentów.
Donald Tusk deklaruje, że dąży do parytetu, bo wie, że jest to jeden ze wskaźników dochowania norm sprawiedliwości, w dodatku bardzo tani. Nie trzeba powiększać dziury w budżecie, wypłacać transferów socjalnych czy zabierać bogatym, by dawać biednym. To coś, co nic nie kosztuje, a daje świetny efekt propagandowy i stanowi ukłon w stronę żeńskiego elektoratu. Tusk wie też, że równe szanse i prawa oznaczają, że tak poseł, jak i posłanka mają takie samo prawo do bycia zarówno niemądrym, jak i wybitnie inteligentnym.