Niewiele jest resortów, które podczas ośmioletnich rządów Zjednoczonej Prawicy pokonały tak burzliwą drogę – niemal od ściany do ściany – jak Ministerstwo Sportu i Turystyki (MSiT). Minister Witold Bańka był kompetentny i miał pomysł na sport, bo jako były sprinter umiał zdefiniować jego problemy. Stworzył więc udane, choć skromne programy „Team 100” oraz „Klub”. Reaktywował też Szkolny Klub Sportowy i chciał reformować związki, ale odbił się od ściany.
Był w rządzie raczej ekspertem niż PR-owcem. Podobną ścieżką chciała iść Danuta Dmowska-Andrzejuk. Mistrzyni świata w szpadzie, która zastąpiła Bańkę, gdy został szefem Międzynarodowej Agencji Antydopingowej (WADA), miała pomysły, chciała reformować sport i podążać ścieżką brytyjską, definiując dyscypliny narodowe. Nie dostała czasu, bo po 10 miesiącach zmagań ze skutkami pandemii kulturę fizyczną wchłonął resort odpowiedzialny za kulturę wysoką.
Dlaczego Kamil Bortniczuk został ministrem sportu
MSiT wróciło, kiedy Zjednoczona Prawica musiała podzielić się fruktami z rokoszanami Adama Bielana. Resort dostał więc republikanin Kamil Bortniczuk, a sekretarzem stanu był przez chwilę jego kolega Łukasz Mejza, czyli jedna z najbardziej odrażających twarzy koalicji, który naciągał nieuleczalnie chorych na drogie terapie bez medycznego uzasadnienia.
Czytaj więcej
Polska postara się o organizację letnich igrzysk w 2036 roku. Prezydent Andrzej Duda trzy tygodnie przed wyborami obiecuje imprezę za kilkanaście miliardów dolarów.
Nowy minister nie odmienił polskiego sportu, ale ceniło go środowisko, bo choć nie miał wizji, to napompował budżet. Najważniejszym atutem jego rządów było rozdawnictwo. Ostatnie tygodnie kampanii poświęcił na objazd po kraju z obietnicami dofinansowania kolejnych obiektów oraz nagród dla gmin za wyborczą frekwencję. To miała być perła w koronie jego kadencji.