Jeżeli spojrzeć na NATO w dzisiejszym gronie, to po wileńskim szczycie może się ono uważać za bezpieczniejsze. Ma się doczekać setek tysięcy żołnierzy czekających w pełnej gotowości do odparcia ewentualnego ataku. I więcej wojsk z zachodnich krajów na wschodniej flance. Ma też niedługo liczyć 32 członków, a Morze Bałtyckie stać się niemal wewnętrznym akwenem sojuszu. Na wielkie wiwatowanie z okazji przyjęcia tego 32. państwa członkowskiego – posiadającej sprawną armię i rozwinięty przemysł zbrojeniowy Szwecji – przyjdzie jeszcze czas, gdy turecki parlament przegłosuje, co trzeba. Inszallah.
Szczyt NATO w Wilnie: Żadnych nowych obietnic dla Ukrainy
Z wymienionych powodów możemy się w swoim gronie szczycić wileńskim szczytem i nazywać go historycznym. Także dla Polski. Jednak bezpieczeństwo we własnym gronie to za mało. Jego przyszłość kształtuje się też poza nim, na wielkiej wojnie na wschodzie.
Czytaj więcej
Ukraina bez zaproszenia do sojuszu. Wileński szczyt NATO nie był historyczny.
A w sprawie bezpieczeństwa Ukrainy w Wilnie nie wydarzyło się nic przełomowego. Obietnice złożone Kijowowi nie wybiegają poza to, co słyszał dotychczas: pomoc militarna, finansowa, pomoc w zakresie szkoleń. Mimo że ma być większa, ta militarna zaś skuteczniejsza niż dotąd. Zapewne wciąż jednak niewystarczająca, by wygnać najeźdźcę z całego terytorium Ukrainy. Co oznacza, że o prawdziwych gwarancjach bezpieczeństwa, tych związanych ze wstąpieniem do NATO, Kijów długo nie będzie mógł marzyć. Za długo. Nawet wieloletnie wsparcie zbrojeniowe nie jest gwarancją bezpieczeństwa, choć tak optymistycznie bywa przedstawiane.