Przewodnicząca składu orzekającego w sprawie o zabójstwo Pawła Adamowicza, sędzia Aleksandra Kaczmarek, mówiąc przy odczytywaniu wyroku, że Stefan W. „popełnił zbrodnię bez precedensu w historii Polski od czasu dwudziestolecia międzywojennego”, słusznie przywołała historię. Zbrodnia ta niestety miała precedens, a ten odnosi się do morderstwa w grudniu 1922 r. prezydenta Gabriela Narutowicza.
Analogii jest na nasze nieszczęście bardzo wiele; grunt dla obu zbrodni przygotowały media, a zabójcą powodowała osobista nienawiść do polityków. Jeszcze gorsze były następstwa tej pierwszej zbrodni; o ile w pierwszej chwili wstrząsnęła klasą polityczną młodego państwa, o tyle na dłuższą metę nikt nie wyciągnął z niej wniosków. Dzieje II Rzeczypospolitej pełne były agresji, brutalności, politycznych mordów, a nawet doświadczyły zamachu stanu.
Czytaj więcej
Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał Stefana Wilmonta - zabójcę prezydenta Pawła Adamowicza - na dożywotnie pozbawienie wolności. Warunkowe zwolnienie nie będzie możliwe wcześniej niż za 40 lat. Sąd zezwolił na publikację danych oskarżonego. Wyrok jest nieprawomocny.
Mam wrażenie, że – mimo, iż dojrzalsi o stulecie – nie poradziliśmy sobie z samymi sobą także po śmierci prezydenta Gdańska. Mimo chwili refleksji i pewnie wielu osobistych postanowień w dniu pogrzebu Pawła Adamowicza w Bazylice Mariackiej, w kolejnych latach polska polityka coraz bardziej się brutalizowała. Dziś, cztery lata później, mając na sumieniu kolejną ofiarę w osobie syna szczecińskiej posłanki PO, stajemy wobec – zapowiadającej się na wyjątkowo trudną – kampanii wyborczej. Jak może być agresywna, jak polaryzująca, widzimy po temperaturze dyskusji wokół kwestii możliwych (choć nie do końca potwierdzonych) zaniedbań Karola Wojtyły w sprawach pedofilskich. Okrucieństwo tej debaty, zwłaszcza w mediach społecznościowych, przeraża. Naprawdę może budzić niepokój, że kiedyś komuś „puszczą” emocje i gdański scenariusz z 2019 r. się powtórzy.