Joe Biden do wysłuchania orędzia o stanie państwa, które wygłosił w nocy z wtorku na środę czasu warszawskiego, zaprosił tych, którzy zwykle żyją w cieniu. W loży honorowej znalazło się miejsce dla imigranta, który dopiero stara się zalegalizować swój pobyt w USA. Ojca, którego dziecko zmarło w ciszy z powodu przedawkowania fentanylu. Był też robotnik, który nie wie, czy jego zakład, jak tak wiele innych, nie przeniesie produkcji do krajów zamorskich. No i para homoseksualna z jednego ze stanów, które odmawiają uznania małżeństw osób tej samej płci.
Wprowadzenie ich wszystkich na salony to część długoterminowej przebudowy państwa, której podjął się 80-letni prezydent. Joe Biden może i sił nie ma już zbyt dużo, ale też i nie ma wyboru – musi ciągnąć tę misję, jeśli chce, aby Ameryka wyszła zwycięsko z niezwykłych wyzwań, które przed nią stanęły.
Czytaj więcej
Prezydent poświęcił tegoroczne przemówienie o stanie państwa lepszym perspektywom gospodarczym dla Ameryki. Tylko one mogą mu przetrzeć szlak do drugiej kadencji.
Zacznijmy jednak od polityki zagranicznej. Amerykański wywiad jest przekonany, że wojna w Ukrainie potrwa długo, może wiele lat. To będzie starcie na wyczerpanie. I choć Stany mają kilkanaście razy większą gospodarkę od Rosji, to nie jest jasne, czy mają równie dużą determinację, aby stawić opór przeciwnikowi. W szeregach Republikanów, którzy właśnie przejęli większość w Izbie Reprezentantów, podnoszą się coraz częściej głosy, że trzeba przeć do jakiegoś kompromisu z Kremlem.
Biden uważa, że jest na to tylko jeden sposób, by przekonać Amerykanów do utrzymania dotychczasowego kursu wobec Rosji: pokazać im, że nawet w wojennych warunkach da się odbudować gospodarkę, a zwykli ludzie nie muszą odczuwać na własnej skórze skutków uderzających rykoszetem w USA nałożonych przez Zachód sankcji. Spadająca inflacja, niezwykłe tempo tworzenia nowych miejsc pracy i lepsze prognozy wzrostu dodają wiarygodności tej prezydenckiej wizji.