Na tym etapie prezydentury niewielu było w USA przywódców z tak słabymi notowaniami. Trzeba cofnąć się do Jimmy’ego Cartera i 1979 roku. Były gubernator Georgii już się z tego nie podniósł i poniósł upokarzającą porażką z rąk Ronalda Reagana: musiał odejść z Białego Domu po zaledwie czterech latach.
Czy podobny los czeka Joe Bidena? Fala sondaży opublikowana przed wtorkowym wystąpieniem prezydenta (miało to nastąpić po zamknięciu tego numeru gazety) wskazywała w każdym razie, że jest to możliwe. Co prawda udział Amerykanów (42 proc.), którzy aprobują sposób sprawowania rządów przez obecnego prezydenta, od paru miesięcy się stabilizuje, wciąż jednak odsetek (53 proc.) tych, którzy odnoszą się do niego negatywnie, jest wyraźnie wyższy. Gdyby mimo wszystko Biden został wybrany na kolejną kadencję, ledwie 36 proc. jego rodaków byłoby z tego powodu „zadowolonych”, podczas gdy 62 proc. odczuwałoby frustrację. Co gorsza, nawet wśród wyborców demokratycznych 60 proc. wolałoby, aby w 2024 roku barwy partii reprezentował ktoś inny – podaje ABC.
Czytaj więcej
Jeszcze dwa lata temu Joe Biden nazywał egipskiego prezydenta ulubionym dyktatorem Trumpa. Dziś m...
Tak zapewne nie będzie z prostego powodu: żaden poważny demokrata nie wystąpi przeciw prezydentowi w walce o nominację ugrupowania, o ile ten sam nie wycofa się z wyścigu. Jednak szanse na sukces Bidena w ostatecznym starciu byłyby w takim przypadku raczej marne.
Jednym z podstawowych powodów są notowania jego arcyrywala Donalda Trumpa. W kraju równie spolaryzowanym jak Polska obaj politycy wytwarzają samonapędzającą się dynamikę. Dwa lata temu Biden wygrał przede wszystkim dlatego, że dla wielu Amerykanów stanowił jedyny ratunek przed kolejną kadencją miliardera w Białym Domu. Ale i Trump nie zmobilizowałby 74 mln wyborców, gdyby nie niechęć wielu z nich do byłego wiceprezydenta u Baracka Obamy.