Trudno nie mieć wrażenia déjà vu, widząc kolejną próbę porozumienia się z Komisją Europejską w sprawie KPO. Już raz, w lutym, tuż przed rosyjską agresją na Ukrainę, Andrzej Duda wyszedł z propozycją likwidacji Izby Dyscyplinarnej, by odblokować miliardy dla polskiej gospodarki. Warto o tym wspomnieć nie z małostkowości, ale po to, by pokazać, że i teraz pojawią się problemy.
Wtedy ustawa utknęła na wiele tygodni w negocjacjach koalicyjnych. Ceną poparcia ze strony Zbigniewa Ziobry były poprawki, które wybiły ustawie zęby. Ale tamte próby porozumienia nie podobały się też najbardziej antypisowsko nastawionej opozycji. Ziobro twierdził, że to oddawanie suwerenności, krytycy PiS zaś, że to tylko zasłona dymna, a Komisja nie da się oszukać i nie zostawi na lodzie obrońców praworządności.
Czytaj więcej
Już w czwartek Sejm ma się zająć projektem zmian w Sądzie Najwyższym, który powinien odblokować pieniądze z KPO. - Już na pierwszy rzut oka rysują się istotne wątpliwości konstytucyjne - mówi prof. Aleksander Stępkowski, sędzia i rzecznik SN. Nie tylko on ma wątpliwości.
Teraz PiS chce Ziobrę ominąć, ale rafy są te same. Bo części prawicy nie będzie zależeć na porozumieniu z Brukselą. Przeciwnie, jeśli ktoś buduje polityczną tożsamość na przekonaniu, że UE ingeruje w naszą suwerenność, że nie odblokowuje KPO, ponieważ chce doprowadzić do upadku prawicy, to nie będzie zadowolony, gdy środki przypłyną, bo zawali się jego narracja.
Ale przeciwników porozumienia nie brak i z drugiej strony. Część opozycji buduje swoją pozycję na tezie, że tylko zmiana władzy w Polsce odmrozi środki z KPO. Jeśli do tego porozumienia doprowadzi rząd PiS, ta narracja zostanie podważona, a Bruksela, która miała być gwarancją dla praworządności i niezależności sądów, okaże się niewiarygodna.