Okrzyki radości Łotyszy, gdy ogromne fontanny wody bryznęły pod naporem padającego obelisku oznaczały definitywne rozstanie z niewolą. Pomnik postawiony nagle, w czterdziestą rocznicę zakończenia wojny w 1985 roku, zawisł nad Rygą jak symbol wiecznego poddaństwa mieszkańców bałtyckiego kraju.
Formalnie był to obelisk upamiętniający wielu (zbyt wielu) sowieckich żołnierzy, którzy zginęli w zajadłych walkach z hitlerowcami o miasto. Jednak mieszkańcom Łotwy (ale też Estonii, Litwy czy Polski) nie przynieśli wyzwolenia. Bałtowie, już raz podbici w 1940 roku, przekonali się o tym bardzo boleśnie. Sowieckie rządy doprowadziły do masowej eksterminacji małych, nadmorskich narodów i zmian etnicznych w tych krajach. „A mnie żal jest Bałtów”- pisał Czesław Miłosz, obawiający się że nie wychyną oni już spod sowieckiego walca.
Podbite prowincje, znacznie bardziej rozwinięte cywilizacyjnie niż samo imperium, stały się przedmiotem swoistej kolonizacji. Przybywali tam zasłużeni emeryci (głównie z ówczesnego Leningradu), usuwając autochtonów z ich domów (najchętniej odbierano nieruchomości nad morzem). Potem przybywała reszta rodziny, rozsiadając się w podbitych krajach jak u siebie. Podobny proces odbywał się na Krymie, skąd wypędzono Tatarów, a zasłużeni kagebiści i partyjniacy (tutaj głównie z Moskwy) osiadali w ich domach – od Ałuszty po Sewastopol.
Aż nagle, 31 lat temu, dokładnie 23 sierpnia 1989 roku (w 50. rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow) dwa miliony ludzi wyległy na drogi łączące Wilno, Rygę i Tallin. Bałtowie żyli i żądali wolności.