Kolejna odsłona tzw. afery mailowej ministra Dworczyka nie przynosi żadnych sensacji. Jedynie potwierdza patologie państwa zarządzanego przez partię prezesa Kaczyńskiego. Jeżeli bowiem ktokolwiek kiedykolwiek miał wątpliwości co do relacji pani prezes Julii Przyłębskiej z politykami prawicy, to właśnie otrzymał dowód, że pani prezes jest nie tylko „odkryciem towarzyskim” prezesa, gospodarzem smacznych kolacyjek, ale również partnerem polityków obozu rządzącego do nieformalnych rozmów o polityce orzeczniczej Trybunału Konstytucyjnego.
W pierwszej z tych ról mogła się jeszcze obronić. W rzeczy samej konstytucja (w przeciwieństwie do przyzwoitości) nie wyklucza życia towarzyskiego sędziów z udziałem wysokich urzędników partii politycznych. Zawsze na sądzie ostatecznym będą mogli tłumaczyć się w obecności Wszechmogącego, że podczas biesiad rozmawiali o zawiłych recepturach kiszenia ogórków czy przyrządzaniu gulaszu, a nie o wyrokach w podległych im sądach (czy Wszechmogący uwierzy – to inna sprawa).
Czytaj więcej
Korespondencja mająca pochodzić od szefa Kancelarii Premiera naraża na odpowiedzialność prawną Julię Przyłębską.
Jeśli jednak jest tak, co podpowiada ujawniona korespondencja, że szef Kancelarii Premiera spotyka się z szefową formalnie niezależnego sądu konstytucyjnego, by skonsultować terminy orzeczeń z perspektywy interesów budżetu państwa, to takiej sprawy obronić się nie da.
Dlaczego? Jeśli dla korespondencji między rządem a sądami w sprawach ważnych dla państwa wymyślono ścieżkę formalną, to właśnie dlatego, by nie dochodziło do interakcji nieformalnych. Ich istnienie prawodawca uznał za niebezpieczne. I to z prostej przyczyny: kto da gwarancję, że takie interakcje – niewyrażone na piśmie, nieprotokołowane etc. – dotyczyć będą kwestii czysto technicznych, a nie treści wyroków? Nikt – rzecz jasna. Dlatego normy przyzwoitości są równe normom konstytucyjnym. Niezależność sądów wyklucza bezpośrednie kontakty sędziów z rządzącymi. Autor korespondencji i pani prezes te fundamentalne zasady złamali.