Miesiąc temu, gdy CDU, CSU i SPD zakończyły rozmowy sondażowe o tworzeniu rządu, w uzgodnionym przez liderów dokumencie nie było słowa o naszym kraju. Teraz Polska pojawia się kilkakrotnie, poświęcono jej cały paragraf na początku umowy. Częściej pojawia się tylko Francja. Polska okazała się partnerem o szczególnym znaczeniu, bez którego reforma UE jest niemożliwa. Wraz z Niemcami i Francją będzie tworzyć strategię, dzięki której UE podoła konkurencji gospodarczej i innowacyjnej na świecie. W tym samym składzie zmartwychwstać ma Trójkąt Weimarski.
Co nie mniej ważne, z umowy koalicyjnej wynika też, że nie powstanie żadna zagrażająca interesom Polski mała Unia. Zapowiadane zacieśnienie współpracy ograniczające się do strefy euro wygląda na zmiany kosmetyczne. Niemcy chcą utrzymać jedną Unię.
To wszystko brzmi wręcz nieprawdopodobnie. Zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że dwa główne z punktu widzenia polityki zagranicznej stanowiska (ministra finansów i szefa dyplomacji) mają przejąć politycy SPD, partii dalekiej od zrozumienia dla polskich interesów – od tych energetycznych począwszy, na podejściu do bezpieczeństwa i Rosji skończywszy.
Pewnie zawdzięczamy to uporowi Angeli Merkel, która ponad dwa lata temu napisała do Andrzeja Dudy, że bliskość naszych krajów zawdzięczamy przede wszystkim gotowości Polski „do pojednania i partnerstwa z Niemcami mimo niewyobrażalnych zbrodni niemieckich w czasie II wojny światowej”.
Może też Martin Schulz i Olaf Scholz (minister finansów) nie są politycznymi synami patriarchy SPD Gerharda Schrödera i zerwą z uległością wobec Kremla. To się okaże w praniu, choćby przy okazji ostatecznej decyzji o budowie Nord Stream 2.