Po krajach bałtyckich pora na Grupę Wyszehradzką. We wtorek Mateusz Morawiecki spotkał się w Budapeszcie z przywódcami Węgier, Czech i Słowacji. W następnych dniach premier odwiedzi kolejne kraje Unii Europejskiej.
Tak poważnej inicjatywy dyplomatycznej w wykonaniu polskich władz nie było od dawna. Wpisuje się to w próby zbudowania przez Stany Zjednoczone jednolitego frontu Zachodu wobec coraz większego ryzyka inwazji na Ukrainę przez Rosję w najbliższych tygodniach. Chodzi o to, aby Kreml poznał już teraz, jak wysoka byłaby tego cena: sankcje, które nie tylko storpedują projekt Nord Stream 2, ale także odetną Moskwę od międzynarodowych rynków finansów.
Mateusz Morawiecki oferuje tu swój wkład. Zapowiada na przykład, że Polska jest gotowa całkowicie zamknąć granicę z Białorusią, sojusznikiem Rosji.
Taka kampania przynosi pewne efekty. Powodowane rosnącym zagrożeniem kraje bałtyckie wyraziły pełną solidarność z Polską. Do bliższej współpracy z naszym krajem jest też gotowy Emmanuel Macron, który w kampanii prezydenckiej musi brać pod uwagę antyimigracyjne nastroje wśród swoich rodaków.
Sama Polska w tej wielkiej rozgrywce może jednak zrobić niewiele. To sprawa dla zawodników wagi ciężkiej: UE i USA. A tu zaczynają się schody, bo ostatnie lata pełne napięć i konfliktów spowodowały, że zarówno dla Brukseli, jak i Waszyngtonu nasz kraj stał się aktorem trzecioplanowym.