W zachodniej prasie pojawiają się pierwsze wzmianki, według których rosyjski rząd miał wydać „jednemu z koncernów” polecenie ograniczenia dostaw surowców energetycznych rurociągiem Przyjaźń do Polski i na Zachód. Czy są to tylko kontrolowane przecieki mające zaniepokoić kraje Unii, czy też przywódcy Rosji naprawdę chcą użyć „broni naftowej”?
Wielu analityków wskazuje, że Rosja, decydując się na energetyczny szantaż, podważy swoją biznesową wiarygodność i zaryzykuje utratę ogromnych zysków ze sprzedaży paliw. Nikt nie podcina gałęzi, na której siedzi – konkludują eksperci. Problem w tym, że kremlowscy doradcy mogą wierzyć, iż postraszenie gazrurką zmiękczy Zachód i wzmocni pozycję Rosji. Mogą sądzić, że przywódcy Unii Europejskiej, bojąc się zakręcenia kurków, spuszczą z tonu i poprzestaną na dyplomatycznych narzekaniach na Moskwę.
Jak zareaguje na to Europa? Wszak odzwyczaiła się już od takiej zuchwałości i agresywnej determinacji, jakie prezentuje dziś Rosja. Tym bardziej nadszedł czas, aby Unia podczas najbliższego szczytu kwestię swojego bezpieczeństwa energetycznego potraktowała niezwykle serio. Nasi niemieccy partnerzy muszą przestać patrzeć na bałtycką rurę wyłącznie jak na przedsięwzięcie ekonomiczne. Powinni sobie uświadomić, że Rosja może jej użyć do zaszachowania Europy. Podjęta w 1973 roku przez państwa arabskie próba szantażu naftowego wpłynęła na Zachód – na dłuższą metę – korzystnie. Po tym doświadczeniu kraje zachodnie zdywersyfikowały źródła energii, aby już nigdy więcej nie bać się naftowych gróźb.
Z dzisiejszych niebezpieczeństw i groźby zimnej wojny należy także wyciągnąć praktyczne wnioski. Unia Europejska powinna zbudować – na serio, a nie tylko w teorii – sprawny system bezpieczeństwa energetycznego. I dopiero po zabezpieczeniu się przed naftowym szantażem dumać, co prezydent Miedwiediew mógł mieć na myśli, mówiąc o uzależnieniu Europy od Rosji.