Nadal nie wiem, dlaczego nie pojawił się pan premier, ale przyjmuję, że mógł akurat grać ważny towarzyski mecz lub ewentualnie podrzucać narzeczonego swojej córki rządowym samolotem do Gdańska. W każdym razie miał coś niezwykle istotnego do zrobienia. Tak czy owak, tę sprawę uznaję za wyjaśnioną, a dalsze czepianie się – za wysoce niestosowne. Władza wie, co robi.
Lecz gdy idzie o sprawy funeralne, większości mediów umknęła inna zagadkowa kwestia: co w księdze kondolencyjnej napisał przedstawiciel Polski w imieniu całej Unii Europejskiej z okazji śmierci Ukochanego Przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Ila? Wiemy tylko tyle, że kondolencje wpisał, ale jakie? Czy aby wystarczająco czołobitne? Czy dość docenił wkład Kima w dzieło utrzymania światowego pokoju? Czy pochwalił stworzony przez niego system wychowywania obywateli, tak skuteczny, że po jego śmierci zalewali się autentycznymi łzami, bez potrzeby wyrywania im paznokci dla przypomnienia? Czy odnotował nasz dyplomata, jak idea dżucze nauczyła północnych Koreańczyków wykorzystywać w charakterze pożywienia korzonki, a nawet trawę? Czy wychwalał rozliczne talenty zmarłego wodza, w tym literacki, malarski, filmowy, agrarny czy architektoniczny?
Mam nadzieję, że tak. I że Polska oraz Unia Europejska korzystnie odróżniły się od tych jaskiniowców z USA, którzy uznali, że żadnych kondolencji składać nie będą. Teraz apelowałbym tylko, aby Bronisław Komorowski czym prędzej wyleczył gardło. Wszak jeden mało ważny pogrzeb jakiegoś zapomnianego opozycjonisty opuścił, ale na pogrzeb Ukochanego Przywódcy chyba poleci?
Autor jest komentatorem dziennika "Fakt"