Jak zostać unijnym komisarzem - komentarz Jarosława Gizińskiego

Przetargi o stanowiska w Unii Europejskiej to nic nowego, rzadko jednak odbywają się przy otwartej kurtynie.

Publikacja: 08.10.2014 20:39

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompala

Tak jak stało się w ostatnich dniach podczas kompletowania nowej Komisji Europejskiej pod kierownictwem Jeana-Claude'a Junckera. Obserwacja tego procesu okazała się nad wyraz pouczającą lekcją, jednak wnioski z niej wypływające trudno uznać za budujące.

Przede wszystkim porażający okazuje się poziom politycznego handlu, który – jak mogliśmy się przekonać – ma niewiele wspólnego z kompetencjami i przygotowaniem kandydatów do pełnienia funkcji. A chodzi o stanowiska „ministerialne", które już dawno przestały być dekoracyjne i bardzo wyraźnie wpływają na życie z górą pół miliarda ludzi w najwyżej rozwiniętej części świata.

W praktyce tymczasem okazuje się, że przetarg toczy się z uwzględnieniem absurdalnych zasad polityczno-regionalno-narodowej układanki. W pewnej chwili może się okazać (i niestety tak się dzieje), że np. na stanowisko człowieka zajmującego się transportem powinien trafić nie fachowiec w tej dziedzinie, ale wynikający z rozdania przedstawiciel Skandynawii, najlepiej chadek, a całkiem idealnie, gdyby to była kobieta.

Inna rzecz to poziom prezentowany przez kandydatów. Do historii przejdzie zapewne kandydatka Słowenii Alenka Bratušek, która nie dość, że sama wysłała się do Brukseli, to nie odpowiedziała właściwie na żadne pytanie fachowe (na dodatek okazała się miłośniczką Rosji ?– a miała nadzorować sektor energii!). ?Nie lepsi byli Brytyjczyk Jonathan Hill, Czeszka Véra Jourová albo Hiszpan Miguel Arias Cañete. Temu ostatniemu nie przeszkodził nawet rodzinny konflikt interesów. Na tym tle Elżbieta Bieńkowska istotnie mogła wypaść nieźle, nawet nie będąc wielką specjalistką od unijnego rynku wewnętrznego.

To, że kandydaci (często „zesłańcy" z krajowych podwórek politycznych) nie znają się nawet na podstawach dziedzin, którymi mają kierować, przeszkadza tylko części europosłów, a i ci często kierują się motywacją bardziej ideologiczną niż względami merytorycznymi.

Co w tej sytuacji robi nowy szef najwyższego ciała władzy wykonawczej Unii? Przestawia kandydatów, zmienia stanowiska, ale rachunek musi się zgadzać. Wczorajszy szef „ministerstwa" edukacji może nagle znać się na transporcie albo część jego kompetencji przejdzie do innego resortu.

Wyobraźmy sobie, że ministrem obrony USA może w tym sezonie zostać tylko pochodzący z Nebraski Latynos i republikanin, najlepiej baptysta, ale niekoniecznie znający się na armii. Że to niemożliwe? No właśnie dlatego Ameryka jest Ameryką.

Tak jak stało się w ostatnich dniach podczas kompletowania nowej Komisji Europejskiej pod kierownictwem Jeana-Claude'a Junckera. Obserwacja tego procesu okazała się nad wyraz pouczającą lekcją, jednak wnioski z niej wypływające trudno uznać za budujące.

Przede wszystkim porażający okazuje się poziom politycznego handlu, który – jak mogliśmy się przekonać – ma niewiele wspólnego z kompetencjami i przygotowaniem kandydatów do pełnienia funkcji. A chodzi o stanowiska „ministerialne", które już dawno przestały być dekoracyjne i bardzo wyraźnie wpływają na życie z górą pół miliarda ludzi w najwyżej rozwiniętej części świata.

Komentarze
Kazimierz Groblewski: Ktoś powinien mocniej zareagować na antysemityzm Grzegorza Brauna
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Ważne wnioski po debacie prezydenckiej. Trzaskowski wygrywa, zadyszka Nawrockiego i kompromitacja ekstremum
Komentarze
Zuzanna Dąbrowska: Wysoka cena za Grzegorza Brauna
Komentarze
Bogusław Chrabota: Debata prezydencka „Super Expressu” na trupie dziennikarstwa
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Rów północnoatlantycki się pogłębia. Rozstanie z Ameryką