Nie licząc Pucharu Davisa i Pucharu Federacji, gdzie rywalizują narodowe drużyny i kapitan cały czas jest obok swoich graczy, tenisiści mieli we krwi wpajaną od pokoleń zasadę: nikt mi nie pomoże, muszę poradzić sobie sam, znaleźć sposób na pokonanie rywala, zobaczyć jego słabości i wprowadzić w życie własny plan.
Jeśli ktoś potrafił tylko grać, a nie potrafił myśleć, to z rywalem o zbliżonej klasie zwykle przegrywał (choć bywali też tenisowi naturszczycy niepotrafiący wyjaśnić swoich wyborów). Jedno się nie zmieniało: podpowiadanie było zakazane, nawet karane i to była nienaruszalna zasada tenisa.
Jej obalanie kobiety zaczęły kilka lat temu, gdy pozwolono, by raz w ciągu seta trener wszedł na kort i porozmawiał z zawodniczką. Uzasadnienie było takie jak zawsze, gdy święte księgi idą w kąt: to się spodoba w telewizji, szczególnie jeśli mikrofon kierunkowy będzie wystarczająco czuły.
Wystarczyło na kilka lat, ale teraz organizacja WTA rządzącą kobiecym tenisem postanowiła pójść dalej: trener będzie mógł wejść na kort z tabletem wyposażonym w specjalną aplikację i pokazać zawodniczce, jak ma grać, przywołując fakty zarówno z toczącego się meczu, jak i analizy z przeszłości. Wszystko przejrzyście, z zastosowaniem grafiki.
To zmienia istotę tenisa, przestaje on być grą jeden na jednego, a zaczyna być grą sztabów. Oby nie skończyło się jak w amerykańskim futbolu, gdzie pół minuty grają i dziesięć minut gadają, a może się tak skończyć, bo WTA to instytucja zamerykanizowana, w swym komercyjnym apetycie niecofająca się przed niczym, nawet chodzeniem na smyczy hazardu.