A mianowicie suwerenność najjaśniejszej Rzeczypospolitej, co do istnienia której wielu nie ma najmniejszej wątpliwości, istnieje tylko o tyle, o ile nie stoi w sprzeczności z interesem dostawców współczesnych kolonialnych łańcuchów – systemów informatycznych o zamkniętym kodzie źródłowym. Łańcuchów o tyle wyrafinowanych, że skuwających delikatnie, w sposób nie obcierający nadgarstków. Zniewalających jednak równie bezwzględnie. I o ile osobie prywatnej, czy prywatnej spółce, wolno udostępniać swoje dane komu chce, kiedy chce i z jakimikolwiek chce konsekwencjami, o tyle gdy zaczyna to robić moje państwo, to należy postawić otwartym tekstem pytanie o realność jego suwerenności. Wiele wskazuje bowiem na to, że mamy do czynienia nie ze samostanowiącym podmiotem, ale z kolonią egzystującą na cyberłańcuchu metropolii.