Mijają dwa lata od wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Wiele osób z niedowierzaniem patrzy na bohaterską walkę armii ukraińskiej z rosyjskim najeźdźcą, ale też na to, że tamtejsza gospodarka i firmy starają się, na ile to możliwe, normalnie funkcjonować. Pan jako członek rad nadzorczych ukraińskiej poczty i kolei śledzi to z bliska.
Ludzie przyzwyczajają się do wojny. To jest przykre, ale tak jest. Pół roku z tych ostatnich dwóch lat spędziłem w Ukrainie. Głównie jestem w Kijowie, ale byłem też w trudniejszych miejscach. I z perspektywy tych dwóch lat mogę powiedzieć, że wojna ma różne fazy. Każda z firm, w których pracuję, czyli kolej i poczta, dostosowywała się do aktualnej fazy wojny. Na początku kolej wywoziła ludzi z terenów objętych wojną na tereny Ukrainy zachodniej, które były i są bezpieczniejsze od wschodniej i centralnej części kraju, oraz do Europy i Polski. W drugą stronę do Ukrainy woziliśmy pomoc humanitarną, najpierw tę najbardziej pilną, do Kijowa i na trudniejsze odcinki. Następnie to była bardziej „uporządkowana”, systematyczna pomoc humanitarna. Dzisiaj kolej wspiera wysiłek wojenny Ukrainy, również w taki sposób, że wspiera codzienne funkcjonowanie państwa. Jeśli popatrzymy na przepływy finansowe, to duża część pieniędzy, którymi wolny świat wspiera Ukrainę, idzie na normalne funkcjonowanie państwa. Chodzi o to, żeby w miarę normalnie działała gospodarka. Żeby Ukraińcy mieli też swoje środki na prowadzenie wojny i na funkcjonowanie państwa, całej związanej z nim infrastruktury, by w dłuższym okresie byli jak najmniej zależni od pomocy zewnętrznej.