Do niedawna wydawało się to opowieścią jak z bajki – polski producent w Hollywood? Niemożliwe. Ale kryzys zmienił wszystko. Co prawda wielkie amerykańskie studia nadal inwestują w filmy kosztujące po 100 i więcej milionów dolarów, ale dziesiątki mniejszych firm szuka biznesowych partnerów, by przetrwać. Coraz częściej ratunkiem są dla nich pieniądze polskich inwestorów. Ci odkryli zaś, że sukces w Hollywood ma niepowtarzalny smak i nie da się go porównać z żadną premierą nad Wisłą.
Trzeba umieć szukać
Początki bywają trudne. Konrad Wojterkowski, biznesmen, prezes firmy informatycznej MCSI, znany z działalności charytatywnej i kampanii „Kocham. Nie biję", kilka lat temu zainwestował milion dolarów w „Limuzynę" Jerome'a Dassiera produkowaną w Polsce przez Ozumi Films.
Ten scenariusz przyniósł mu Piotr Adamczyk, z którym pracował przy kampanii na rzecz przeznaczenia 1 proc. na organizacje pożytku publicznego. W roli głównej wystąpił Christopher Lambert, ale film do dziś nie ujrzał światła dziennego. Wojterkowski jednak połknął filmowy haczyk i zainwestował w następny projekt.
Koprodukowany przez Deana Zanucka i polski TVN „Aż po grób" okazał się sukcesem. Obraz, którego budżet wynosił 7,5 mln dol., w samych kinach amerykańskich zarobił 9,2 mln dol. Ale są też dochody ze świata, film ukazał się na DVD, niebawem będzie emitowany w telewizjach. – Zakładam, że za kilka miesięcy będę miał z tego tytułu wpływy – twierdzi Wojterkowski.
Dzięki tej przygodzie otarł się o Hollywood, przyjrzał z bliska mechanizmom rządzącym fabryką snów, a także Oscarami, bo Robert Duvall i Bill Murray wymieniani byli jako kandydaci do tegorocznych nominacji.