Polski producent woli Hollywood

Która gwiazda u mnie zagra? Russell Crowe? Geoffrey Rush? To rozterki naszych kandydatów na magnatów filmowych

Publikacja: 22.08.2011 02:32

Russell Crowe może zagrać w filmie Lecha Mackiewicza

Russell Crowe może zagrać w filmie Lecha Mackiewicza

Foto: Archiwum

Do niedawna wydawało się to opowieścią jak z bajki – polski producent w Hollywood? Niemożliwe. Ale kryzys zmienił wszystko. Co prawda wielkie amerykańskie studia nadal inwestują w filmy kosztujące po 100 i więcej milionów dolarów, ale dziesiątki mniejszych firm szuka biznesowych partnerów, by przetrwać. Coraz częściej ratunkiem są dla nich pieniądze polskich inwestorów. Ci odkryli zaś, że sukces w Hollywood ma niepowtarzalny smak i nie da się go porównać z żadną premierą nad Wisłą.

Trzeba umieć szukać

Początki bywają trudne. Konrad Wojterkowski, biznesmen, prezes firmy informatycznej MCSI, znany z działalności charytatywnej i kampanii „Kocham. Nie biję", kilka lat temu zainwestował milion dolarów w „Limuzynę" Jerome'a Dassiera produkowaną w Polsce przez Ozumi Films.

Ten scenariusz przyniósł mu Piotr Adamczyk, z którym pracował przy kampanii na rzecz przeznaczenia 1 proc. na organizacje pożytku publicznego. W roli głównej wystąpił Christopher Lambert, ale film do dziś nie ujrzał światła dziennego. Wojterkowski jednak połknął filmowy haczyk i zainwestował w następny projekt.

Koprodukowany przez Deana Zanucka i polski TVN „Aż po grób" okazał się sukcesem. Obraz, którego budżet wynosił 7,5 mln dol., w samych kinach amerykańskich zarobił 9,2 mln dol. Ale są też dochody ze świata, film ukazał się na DVD, niebawem będzie emitowany w telewizjach. – Zakładam, że za kilka miesięcy będę miał z tego tytułu wpływy – twierdzi Wojterkowski.

Dzięki tej przygodzie otarł się o Hollywood, przyjrzał z bliska mechanizmom rządzącym fabryką snów, a także Oscarami, bo Robert Duvall i Bill Murray wymieniani byli jako kandydaci do tegorocznych nominacji.

– Wszędzie są strefy wpływów – komentuje dziś właściciel MCSI.

„Aż po grób" Konrad Wojterkowski nazywa swoim projektem referencyjnym – wizytówką pozwalającą mu prowadzić za oceanem kolejne rozmowy. A ma kilka pomysłów.

– Jest wiele ciekawych projektów, tylko trzeba umieć szukać – mówi.

Pokazuje mi w telefonie sceny z nowego filmu. Wyglądają imponująco. To próbka „City of Gold" – generowanego komputerowo obrazu katastroficznego o końcu świata. Współproducentem filmu jest Gus van Sant. Amerykański script doctor kończy prace nad tekstem, trwają negocjacje z aktorami. Także z tymi z najwyższej półki, bo wstępne zainteresowanie wyraził Daniel Day-Lewis. Reżyserem filmu jest Przemysław Reut, absolwent nowojorskiej School of Visual Arts, twórca „Close up" i „Paradox Lake" – opowieści o przyjaźni autystycznego dziecka i jego opiekuna, która powstała w koprodukcji polsko-amerykańskiej.

Jednocześnie Konrad Wojterkowski myśli o innym projekcie, filmie Lecha Mackiewicza. To łódzki aktor, który w 1985 r. wyjechał do Australii i spędził tam dziesięć lat. W kinie wystąpił m.in. w „Tożsamości Bourne'a". Dziś pracuje w warszawskim Teatrze Dramatycznym, ale regularnie grywa w australijskich filmach.

To właśnie on ma przenieść na ekran współczesny scenariusz Rega Cribba i Stephena Daviesa o trzech mężczyznach, którzy spotykają się po latach w barze, po czym podchmieleni wsiadają do samochodu i potrącają młodego chłopaka. Film zatytułowany „Designated Driver" zyskał wsparcie Australijskiego Instytutu Filmowego. Wojterkowski będzie głównym inwestorem, wkładając w budżet 2 mln dolarów oraz gaże gwiazd. Toczą się rozmowy z prawdziwymi sławami australijskiego pochodzenia – Russellem Crowe'em, Erikiem Baną i Geoffreyem Rushem. Zdjęcia mają się zacząć wiosną 2012 roku.

A niedawno na poznańskim festiwalu Transatlantyk Konrad Wojterkowski poznał producenta „Pulp Fiction" i „Marzyciela" Richarda Gladsteina.

– Dostałem od niego scenariusz bardzo interesującego filmu „The Time Being", w którym jedną z głównych ról ma zagrać Anthony Hopkins – twierdzi Wojterkowski. – Myślę, że w ten projekt wejdę.

Brazylia i Ameryka

Grzegorz Hajdarowicz, właściciel Gremi Film Production, jest zadowolony ze swojego pierwszego amerykańskiego doświadczenia. „City Island" (opowieść o zwyczajnej rodzinie z Bronksu) dostał nagrodę publiczności na festiwalu w Tribece i zebrał bardzo dobre recenzje (według portalu „Rottentomatoes" aż 84 proc. z nich było pozytywnych). Przede wszystkim jednak świetnie sobie radził w kinach, zajmując swego czasu 13. miejsce na amerykańskiej liście przebojów kasowych.

– To duży sukces – mówi „Rz" Hajdarowicz, którego firma miała 34-proc. udział w budżecie. – Film wszedł na amerykańskie ekrany tylko w 227 kopiach. To bardzo mało jak na Stany, gdzie hity mają ponad 3 tys. kopii. Ale dzisiaj dystrybucja to nie tylko kina. Przed świętami Bożego Narodzenia sprzedaliśmy pół miliona płyt DVD.

Hajdarowicz podkreśla, że ta produkcja dała mu rozpoznawalność w świecie filmowym. Teraz łatwiej mu rozmawiać o trzech następnych projektach. Chce w nich być największym udziałowcem, nawet 60-proc. Zasady się nie zmieniają: filmy powstaną w języku angielskim, główne role zagrają znani amerykańscy aktorzy. Polacy pojawią się w ekipie i w rolach drugoplanowych.

Nowością będzie to, że zakochany w brazylijskich klimatach producent znalazł inwestorów również w tym kraju, będą to więc projekty trójstronne – polsko-amerykańsko-brazylijskie.

Najnowszy duży projekt Gremi to „Imperium zbrodni dla opornych" („Criminal Empire for Dummy's"), opowieść o chłopaku, który udziela widzom czegoś w rodzaju lekcji, jak odnieść kryminalny sukces. Film przygotowywany był od dawna, w polskiej prasie można było przeczytać, że główne role zagrają Gary Oldman i Harvey Keitel, a w drugoplanowych wystąpią m.in. Borys Szyc oraz Danuta Stenka.

Zdjęcia miały się zacząć w ubiegłym roku w Nowym Orleanie, ale ekipa nie wyjechała na plan.

– Reżyser nie udźwignął tego projektu – tłumaczy Hajdarowicz. – Teraz udało nam się problem rozwiązać.

Zwłoka wynika również z tego, że duże zagraniczne koprodukcje niezależne muszą spełnić wiele warunków. „Imperium..." będzie miało pełne ubezpieczenia, m.in. tzw. completion bond, czyli gwarancję ukończenia, a także zapewnioną  międzynarodową sprzedaż i amerykańską dystrybucję.

We wrześniu, w czasie festiwalu w Wenecji, Grzegorz Hajdarowicz spotka się z Garym Oldmanem. Zdradza, że również z jedną z wielkich gwiazd amerykańskiego kina, która być może zagra w „Imperium...". Zdjęcia zaczną się „nie później niż w październiku 2012 roku".

W Gremi Film Production przygotowywane są jednocześnie dwie inne produkcje zaoceaniczne. „Enak" ma powstać na bazie scenariusza Sławomira Idziaka. W 1993 roku znakomity operator zrealizował jako reżyser film o Charlesie Enaku, który wysłany w przestrzeń kosmiczną w czasie wielkiego kryzysu politycznego odmawia powrotu na Ziemię.

Zdjęcia miałyby się zacząć w 2013 roku. A na kolejny rok Gremi planuje film „wakacyjny", którego akcja ma się toczyć na plażach Brazylii. Jak mówi Hajdarowicz – skrzyżowanie „Ocean's 11" i „Point Break", kino akcji plus ekologia.

Jest i trzeci polski gracz, który jednak zamiast szturmować bramy Hollywood, zaprosił Amerykanów do siebie.

Raj pod Krakowem

Ultranowoczesne Alvernia Studios Stanisława Tyczyńskiego mogą konkurować z wytwórniami hollywoodzkimi. Pierwszym amerykańskim filmem, jaki trafił do Alvernii, był „Vamps". Dziś obraz ten jest gotowy, czeka na ustalenie daty premiery.

W Krakowie powstały efekty specjalne, tu też z 80-osobową orkiestrą nagrana została muzyka do filmu i wykonane jego udźwiękowienie.

Satysfakcji ze współpracy z Alvernią nie ukrywała reżyserka „Vamps" Amy Heckerling. Z jej rekomendacji trafiła tu następna produkcja amerykańska. „Arbitrage" to opowieść o magnacie finansowym usiłującym ratować swoją fortunę, zanim wyjdą na jaw oszustwa, jakich się dopuścił. Film w stylu „Wall Street", z Richardem Gere'em, Timem Rothem i Susan Sarandon w rolach głównych. Reżyseruje Nicholas Jarecki, scenarzysta „Informers". Pod koniec października pod kopułami Alvernii zaczną się prace nad efektami specjalnymi, koloryzacją i udźwiękowieniem filmu.

A w czerwcu tego roku w Alvernia Studios miała miejsce postprodukcja amerykańskiej komedii romantycznej „The Giant Mechanical Man" Lee Kirka (premiera w 2012 r.).

Prezes studia Marek Gabryjelski nie ukrywa, że Alvernia ma ambicje zrobienia filmu, którego będzie głównym producentem. Trwają prace nad kilkunastoma projektami. Jednak ze względu na toczące się negocjacje z partnerami z USA szefowie Alvernii uważają, że za wcześnie na ujawnianie szczegółów.

Alvernia ma wielkie szanse, by stać się jednym z najpoważniejszych amerykańskich partnerów w środkowo-wschodniej Europie. Pozostali dwaj producenci – Grzegorz Hajdarowicz i Konrad Wojterkowski – wchodzą na rynek amerykański z pojedynczymi produkcjami.

– To nie fabryka – mówi właściciel Gremi. – Chcę robić jeden film na rok, dwa lata.

Teraz Polska? O nie

Pytam obu moich rozmówców, czy interesują ich również czysto polskie produkcje.

– Nie – odpowiada szczerze Wojterkowski. – Bo nawet milion widzów z krajowego rynku nie zwróci nakładów. Przyjąłem prostą zasadę: nie mogę na filmach tracić.

– Interesuje mnie nie tyle polskie kino, ile polskie historie – mówi z kolei Hajdarowicz. – Chciałbym je kiedyś opowiedzieć światu. Tak by zrozumieli je widzowie nie tylko w Radomiu i Piotrkowie.

Jaka jest recepta obu panów na sukces? Film profesjonalnie zrobiony, z dopracowanym dzięki script doctoringowi scenariuszem, z amerykańskimi gwiazdami i nieprzekraczającym 10

– 15 mln dolarów budżetem dającym szansę zwrotu nakładów i ewentualnego zysku.

Hollywood od dawna ceni polskich operatorów i kompozytorów. Dziś do tej grupy dołączają producenci. Nie mają łatwego zadania. Ale, paradoksalnie, czasy kryzysu im sprzyjają. Amerykanie szukają partnerów. To najlepszy czas, by wejść na zaoceaniczny rynek. A także sprowadzić amerykańskich producentów do Polski.

Do niedawna wydawało się to opowieścią jak z bajki – polski producent w Hollywood? Niemożliwe. Ale kryzys zmienił wszystko. Co prawda wielkie amerykańskie studia nadal inwestują w filmy kosztujące po 100 i więcej milionów dolarów, ale dziesiątki mniejszych firm szuka biznesowych partnerów, by przetrwać. Coraz częściej ratunkiem są dla nich pieniądze polskich inwestorów. Ci odkryli zaś, że sukces w Hollywood ma niepowtarzalny smak i nie da się go porównać z żadną premierą nad Wisłą.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Film
Czy Oscary trafią do sztucznej inteligencji?
Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007