Nigdy wcześniej ani później nic lepszego w tej wytwórni nie powstało.
Przypomnijmy. „Król lew" to opowieść o Simbie, psotnym lwiątku, które gdy dorośnie, ma zostać królem Lwiej Ziemi, następcą swojego ojca Mufasy. Tyle że chrapkę na tron ma także Skaza, stryj Simby. Ten podły intrygant opracowuje makiaweliczny plan, w wyniku którego Mufasa ginie, a Simba opuszcza Lwią Ziemię z poczuciem winy za śmierć ojca.
Pierwsza część „Króla lwa", a zwłaszcza jej wyciskające z oczu łzy zakończenie, to kino na miarę szekspirowskiego dramatu (widać zresztą inspiracje „Hamletem" i sztuką o Ryszardzie III, którego Skaza jest rysunkową inkarnacją).
W drugiej następuje zwrot ku przygodowej komedii. Simba spotyka na wygnaniu tandem przyjaciół, surykatkę Timona i guźca Pumbę. Młody lew wiedzie z nimi beztroskie życie w myśl hasła „hakuna matata", czyli „nie martw się". Ale kiedy spotyka swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, lwicę Nalę, podejmuje decyzję o powrocie, by stawić czoła Skazie i jego dyktatorskim rządom.
Film zdobył dwa Oscary: za najlepszą muzykę i piosenkę. Doczekał się dwóch kontynuacji wydanych na kasety wideo i DVD oraz musicalu na Broadwayu, który również był hitem.