Dlaczego pani, kobieta nowoczesna, zdecydowała się zagrać właścicielkę szkoły kształcącej idealne żony i perfekcyjne panie domu?
To nie była historia wyssana z palca. W latach 50. i 60. we Francji istniało ponad tysiąc szkół, gdzie młode dziewczyny uczono, jak być oddaną mężczyźnie i macierzyństwu. Moja babcia, prosta emigrantka z Polski, gdy poślubiła francuskiego biznesmena, też się w takiej szkole kształciła. Było to więc ciekawe doświadczenie. Tym bardziej, że w bardzo liberalnej Francji, w niektórych środowiskach wciąż jeszcze pokutuje tradycyjne podejście do roli kobiety. A ja zagrałam osobę, która przełamuje się, by być niezależną.
Tę niezależność miała pani chyba w sobie zawsze?
Babcia i matka mi ją wpajały. Chciały, żebym się kształciła i nie była nigdy zależna od mężczyzny, żebym mogła sama decydować o sobie. W latach 70. matka działała w ruchu feministycznym i często zabierała mnie na manifestacje. Z wczesnych lat wyniosłam też przekonanie, by nie narzucać sobie ograniczeń i limitów. Jako czternastolatka kochałam sztuki piękne i teatr, nie wiedziałam, czy uczyć się malowania czy aktorstwa. Przyjaciółka mojej matki, malarka, podarowała mi wtedy plakat, na którym napisała: „Wybierz wszystko". Na zawsze to zapamiętałam. Także dlatego czasem gram w komediach, z którymi widzowie mnie raczej nie kojarzą.
Ale jak się pani odnalazła w roli tak sztywnej bohaterki?