Film ma dotrzeć do 60 krajów. Dużo kopii kupiła turecka telewizja. Generalnie są nim zainteresowane kraje islamskie. „Bitwa..." będzie też miała pokazy w Japonii, Chinach, Korei, Australii, Kanadzie, Brazylii.
Jesteś z siebie zadowolony? Warto było?
Nieskromnie powiem, że powstało bardzo dobre kino. Surowe. Nie ma tu romansu, nie ma wybielania postaci. Nie stawiamy Sobieskiego na postumencie. To film kręcony dla wszystkich, nie dla Polaków.
Na czym polega różnica?
Kręcony był po angielsku.
Jak polscy aktorzy mówią po angielsku?
Bardzo dobrze. Spokojnie mogą pracować za granicą. O aktorach nie mogę powiedzieć złego słowa. I to zarówno o gwiazdach, jak i o statystach. Ci ostatni jechali za nami do Rumunii, byleby tylko założyć polską zbroję. Z kolei odtwórca głównej roli Jerzy Skolimowski (w końcu ma już na karku 70 lat) naprawdę uniósł armatę i przesunął ją z błota. Również Daniel Olbrychski czy Alicja Bachleda-Curuś pracowali ciężko, nie narzekali. Nawet wtedy, gdy trzeba było kręcić w nocy lub przenosić się nagle dziesiątki kilometrów.
Ale w kinie dla wszystkich nie chodzi tylko o uniwersalny język?
To prawda, Polacy, gdy idą na film historyczny, koncentrują się na detalach. Kolor zbroi czy długość mieczy muszą być dokładnie takie, jak podają źródła z epoki. Tymczasem nas to nie interesowało. Chcieliśmy pokazać najpiękniejszą kawalerię na świecie, a nie oddawać hołd relacjom historycznym.
Praca nad tym filmem zajęła ci ponad trzy lata życia. Nie żałujesz?
Dalej mam do Polski i Polaków olbrzymi sentyment. Na „Bitwie..." nie zarobiłem jeszcze ani złotówki. Jestem zmęczony, zestresowany. Nie myślę więc już o tym, czy film na siebie zarobi. Sukcesem jest to, że powstał.
Wrzesień 2009
Alessandro Leone - włoski reżyser, scenarzysta i producent