Zanim Jamie Foxx zagrał u Quentina Tarantino tytułowego „Django”, reżyser zaproponował tę rolę Willowi Smithowi. Gwiazdor „Facetów w czerni” po krótkim namyśle odmówił, a w mediach tłumaczył, że nie chciał grać w filmie o niewolnictwie, w którym postać napędzałoby pragnienie zemsty. On woli miłość. W innych wywiadach opowiadał, że przez lata unikał tej tematyki na planie, bo wolał grać superbohaterów. Zamiast uczestniczyć w martyrologii, chciał uosabiać afroamerykański sukces.
W końcu jednak zagrał niewolnika i jest tak, jak tego chciał: „Wyzwolenie”, dwugodzinny film, który możemy premierowo oglądać na platformie streamingowej Apple TV+, jest tylko w połowie kinem o losie czarnoskórych niewolników w dobie wojny secesyjnej. W pozostałej części stanowi mieszaninę sensacyjnych gatunków: kina przetrwania, filmu pościgowego, wojennego, a nawet westernu. Nic dziwnego, skoro reżyserem jest Antoine Fuqua, ekspert od sensacji, który podbił Hollywood głośnym „Dniem próby” z 2001 r. i obsadził Denzela Washingtona w roli złego gliny.
Zdjęcie niewolnika Gordona stało się symbolem dramatu niewolników, a zarazem zachętą, by popierać Północ w wojnie przeciwko konfederatom
Zacząć by jednak trzeba od zdjęć filmowych, bo to najlepsze, co oferuje nam „Wyzwolenie”. To silnie wyestetyzowane, panoramiczne obrazy Roberta Richardsona, trzykrotnego laureata Oskara. Czerń i biel jest tu skontrastowana z pojedynczymi kolorystycznymi akcentami: czerwienią krwi i zielenią drzew. Richardson inspirował się zdjęciami dokumentującymi wojnę secesyjną głównie Mathew B. Brady’ego, lecz innych i fotografów z epoki. Jednak film w zasadzie opowiada o jednej fotografii.
Chodzi o słynne zdjęcie reprodukowane we wszystkich amerykańskich podręcznikach do historii. To wstrząsający portret niewolnika Gordona (znany jest tylko z imienia), który w 1863 r. w obozie armii Północy w Baton Rouge zapozował plecami do obiektywu. Na zdjęciu widać nawarstwione blizny od uderzeń, które przez dekady spadały na jego plecy. O nim właśnie jest ten film.