Magazyny są pełne filmów, które w światowym lockdownie nie weszły na ekrany i w długiej kolejce czekają na premiery. W obostrzonych warunkach sanitarnych powstawały też nowe obrazy.
Będzie zatem wszystko: superprodukcje, filmy zrealizowane przez reżyserskie gwiazdy, tytuły, które zachwyciły selekcjonerów wielkich festiwali, a nie doczekały się premier przed pandemią. I są też filmy nam najbliższe: rodzime. Polski Instytut Sztuki Filmowej planuje wsparcie dla dystrybutorów i producentów, by zachęcić ich do ryzyka i wprowadzania polskich filmów od razu po otwarciu kin, zanim zaleje nas produkcja amerykańska.
Polacy i hity z Hollywood
Już 28 stycznia zacznie się prestiżowy Sundance Festival. „Prime Time" Jakuba Piątka znalazł się wśród dziesięciu tytułów zagranicznych tego najważniejszego konkursu kina niezależnego na świecie. To uniwersalna opowieść o jednostce stłamszonej przez system, o nierównościach społecznych, podziałach, braku nadziei, populizmie, egoizmie. Bohater filmu, grany przez Bartosza Bielenię, dostaje się z bronią w ręku do studia telewizyjnego. Bierze zakładników, ale nie chce okupu. Chce powiedzieć coś ważnego, dla swojego przekazu jest gotów zaryzykować wszystko.
Wciąż czekamy na premiery naszych najgłośniejszych filmów ubiegłego roku. Pokazywana na Berlinale 2020 animacja „Zabij to i wyjedź z tego miasta" Mariusza Wilczyńskiego, nasz kandydat do Oscara „Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej (premiera na festiwalu w Wenecji) czy wreszcie noszący canneński znak „Sweat" Magnusa von Horna. To tylko wierzchołek bogatej polskiej produkcji, która wciąż nie trafiła do kin.
„Nie czas umierać”, czyli nowy Bond ma mieć premierę 2 kwietnia