Andersonów w kinie było wielu. Paul Thomas, Lindsay, Paul W. S., Brad i jeszcze paru. Jednak żaden z nich nie miał tak charakterystycznego języka jak Wes Anderson. Od ponad 20 lat ten hipster z Teksasu nie chce dorosnąć i kręci filmy w niepodrabialnym stylu. By poznać, że oglądamy jego dzieło, wystarczy jedna scena, czasem ujęcie, a niekiedy kadr. A to sztuka.
Nie inaczej jest w „Kurierze Francuskim z Liberty, Kansas Evening Sun” czerpiącym – jak to u Andersona – z pop artu, komiksu, animacji, teatru kukiełkowego, a także wyjątkowo wzbogaconego o inspiracje z kina francuskiego. Od czarno-białego noiru Henri-Georgesa Clouzot po komedie Jacquesa Tati (choćby „Wakacje Pana Hulot”), aż po nową falę. Prawdziwy postmodernizm. Wes Anderson bierze garściami z historii sztuki i narcystycznie bawi się sam sobą, zachwycony własną urodą.