Czarny czwartek. film o Grudniu 1970

"Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" jest przejmującym połączeniem fabularnej rekonstrukcji autentycznych wydarzeń z rodzinnym dramatem

Publikacja: 23.02.2011 18:38

„Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” Antoniego Krauzego pozwala nie tylko zrozumieć historię, al

„Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” Antoniego Krauzego pozwala nie tylko zrozumieć historię, ale także ją poczuć

Foto: kino świat, Marysia Gasecka m.ga. Marysia Gasecka

Należę do pokolenia, które mgliście pamięta schyłek komunizmu. O grudniu 1970 roku – tak jak o innych ważnych datach z dziejów PRL – mogłem jedynie czytać w podręcznikach. Ale nawet najlepsze książki, naszpikowane relacjami świadków i rozmaitymi kontekstami, nie są w stanie tak szarpnąć emocjami jak kino.

Zobacz galerię zdjęć z filmu

Dla mnie "Czarny czwartek" to pierwszy nakręcony po 1989 roku film o PRL, który pozwala nie tylko zrozumieć historię, ale także ją poczuć. Reżyser Antoni Krauze świetnie wpisał bowiem autentyczny dramat jednej z robotniczych rodzin w polityczno-społeczne tło Grudnia. Dzięki temu uniknął rachitycznej konwencji Sceny Faktu. Powstał film prosty, ale chwytający za gardło. Tak jak przewodnia piosenka "Ballada o Janku Wiśniewskim", którą u Krauzego śpiewa Kazik Staszewski.

Czytaj rozmowę z Wojciechem Pszoniakiem

Wydarzenia na Wybrzeżu oglądamy z perspektywy małżeństwa Brunona i Stefanii Drywów (Michał Kowalski i Marta Honzatko). On jest robotnikiem w stoczni gdyńskiej. Ona zajmuje się domem i wychowaniem trójki dzieci. Właśnie dostali mieszkanie. Brunon nie ma w sobie nic z temperamentu buntownika. Marzy o spłaceniu rat za nowe lokum, zakupie mebli. Chce żyć normalnie. Gdy wybuchają protesty spowodowane drastycznymi podwyżkami cen, zostaje w domu. Cieszy się, że może spędzić czas z dziećmi.

W czwartek, 17 grudnia, zachęcony wezwaniem władz, wraca do pracy. Nie spodziewa się, tak jak setki jego kolegów, że u bram stoczni przywitają ich kule z żołnierskich karabinów.

Równolegle z losami Drywów Krauze rekonstruuje przebieg strajków i krwawej rozprawy służb mundurowych z robotnikami. Oklaski należą się Jackowi Petryckiemu, którego stalowoszare zdjęcia znakomicie oddają atmosferę tamtych dni. Na tym tle słabiej wypadły sceny z narad partyjnej wierchuszki z Gomułką (Wojciech Pszoniak) i Kliszką (Piotr Fronczewski) na czele. Pszoniak niemal każdym gestem podkreśla despotyzm i prostactwo towarzysza Wiesława. Pierwszy sekretarz jest przez to bardziej śmieszny niż straszny.

Natomiast Kliszko w wykonaniu Fronczewskiego budzi lęk. "Z kontrrewolucją się nie rozmawia. Do kontrrewolucji się strzela" – mówi o robotnikach. Beznamiętny sposób, w jaki wypowiada to zdanie, jakby miał maskę zamiast twarzy, odsłania mentalność aparatczyków i bezduszność tamtego systemu.

Rafał Świątek

Należę do pokolenia, które mgliście pamięta schyłek komunizmu. O grudniu 1970 roku – tak jak o innych ważnych datach z dziejów PRL – mogłem jedynie czytać w podręcznikach. Ale nawet najlepsze książki, naszpikowane relacjami świadków i rozmaitymi kontekstami, nie są w stanie tak szarpnąć emocjami jak kino.

Zobacz galerię zdjęć z filmu

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP