„Takich ludzi należy bronić przed agresywną arogancją, niezrozumieniem i odrzuceniem przez innych. Fakt, że są na straconej pozycji pozwala im często widzieć ostrzej, bardziej dramatycznie, ale może i trafniej. Czasami, żeby być lepszym człowiekiem, trzeba wybić się z dobrego samopoczucia" – mówi Filip Marczewski, reżyser filmu „Bez wstydu" opowiadającego o kazirodczej relacji rodzeństwa.
W „Bez wstydu" rozwijasz temat, który pojawił się w twoim filmie dyplomowym – „Melodramat". Na ile twój debiut można traktować jako kontynuację losów tamtych bohaterów – czy Anka i Tadek to tamta siostra i tamten brat?
Filip Marczewski:
W obu filmach pojawiają się podobne tropy i pytania, ale nie jest to ciąg dalszy losów tych samych bohaterów. Jest to co prawda rozwinięcie tematu miłości brata do siostry, ale film krótki ma to do siebie, że jest... krótki (śmiech). Pewne rzeczy można tam tylko zasygnalizować. W filmie fabularnym jest więcej czasu i wszystkiemu można się przyjrzeć dokładniej. Kazirodztwo nie jest aż tak rzadkie, jak by się nam wydawało (konsultant filmu, profesor Lew Starowicz, seksuolog, powiedział, że ma sporo takich przypadków – dwa, trzy tygodniowo), ale panuje strach przed mówieniem na ten temat. Kino praktycznie nie dotyka tego tematu.
To prawda. Jest oczywiście „Wstyd" Steve'a McQuinna, ale też stara szwedzka produkcja z 1966 roku „Moja siostra, moja miłość" Vilgota Sjömana. Oba filmy pokazują, że związek między bratem a siostrą jest możliwy po ich dłuższym rozstaniu. Tak jest też w twoim filmie.