Weekendowy dylemat – jak miło i niegłupio spędzić czas z dziećmi – w minionych miesiącach dawało się całkiem przyjemnie rozstrzygać. Choć w pierwszym odruchu o wyborze decydowała zasada inżyniera Mamonia („Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem"). Widać to najlepiej w polskim box office.
Inteligentnie po kasę
Granicę marzeń naszych dystrybutorów – 1,5 mln widzów – przekroczyły m.in. filmy „Madagaskar 3" i „Epoka lodowcowa 4: Wędrówka kontynentów". Kampanie wspierające te amerykańskie megaprodukcje były skuteczne m.in. dlatego, że odwoływały się do przyzwyczajeń widzów.
– Serie o Shreku, bohaterach z Madagaskaru czy epoki lodowcowej to w dużej mierze produkty marketingowe – zwraca uwagę Anna Wróblewska, znawca branży filmowej, wykładowca na Uniwersytecie im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. – Już po pierwszej części takiego filmu dziecko może mieć koszulkę, piórnik i jeszcze parę innych przedmiotów z wizerunkiem bohaterów. Przy kolejnych, jeśli zapragnie, w sklepach czekać będzie na niego cała masa innych gadżetów. Tak zwany merchandising w amerykańskiej branży filmowej jest znakomicie rozwinięty. Jeśli pojawi się więc kolejny plakat ze znanymi postaciami, mały człowiek będzie chciał na film z nimi pójść, a dorosły będzie miał poczucie bezpieczeństwa. Bo skoro poprzednie części były przebojami, kolejna ma pewnie podobny poziom.
Taki sposób oceniania, nie do końca miarodajny, w tym roku całkiem nieźle się sprawdził. Widzowie i krytycy są wyjątkowo zgodni – trzy odgrzewane pomysły dały zaskakująco ciekawy efekt.
Lodowcowy kataklizm wywołany, jak zawsze w tej serii, przez wiewióra nie zmroził widzów. Wręcz przeciwnie – rozgrzał ich lawiną przygód i całkiem nowych pomysłów. Podobnie w „Madagaskarze 3", którego twórcy, zabierając widzów w kolorową i dynamiczną podróż po Starym Kontynencie, dorzucili nieco absurdalnego humoru, ożywiając dawną konwencję.