Western platte

Western? Tak, bo na ekranie klasyczny pojedynek dwóch bohaterów, choć tym razem na racje, nie na colty. I dwa „bohaterskie” kolory: tam biały i czarny, tu... biały i czerwony

Publikacja: 23.02.2013 00:01

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Na pokaz filmu „Tajemnica Westerplatte", pomimo perypetii, jakie od trzech lat przeżywała ta produkcja (przerwanie zdjęć i znacząca zmiana filmowej ekipy), szliśmy z dużymi nadziejami. Temat zacny, a obsada aktorska i zaangażowanie w prace nad filmem dwóch zdobywców Oscarów – Allana Starskiego (scenografia) i Jana A.P. Kaczmarka (muzyka) – dawały nadzieję na dobre kino.

Niepokoił „atrakcyjny" tytuł (to uraz po „Stawce większej niż śmierć"), bo jakaż tu tajemnica, skoro uczestnicy wydarzeń, historycy i dziennikarze już dawno odsłonili prawdę, którą socjalistyczna władza ukrywała przez lata, robiąc z polskich obrońców 300 Spartan, a z ich dowódcy drugiego Leonidasa. A przecież byli wśród nich i tacy, którzy się po prostu, po ludzku bali i przeżywali skrajne emocje targające każdym żołnierzem na polu bitwy. Z drugiej strony ta „zaktualizowana" wersja obrony Westerplatte nie zagościła jeszcze na dużym ekranie, czas po temu był więc najwyższy. Podwójnej roli reżysera-scenarzysty podjął się tym razem debiutant Paweł Chochlew.

Trudno uniknąć porównań z filmem „Westerplatte" Stanisława Różewicza sprzed 45 lat.

Interesująco wygląda zestawienie obsad obu filmów. W „Tajemnicy Westerplatte" w rolę majora Henryka Sucharskiego wciela się Michał Żebrowski, w 1967 r., w „Westerplatte" zagrał ją Zygmunt Hübner, postać kapitana Franciszka Dąbrowskiego odtwarza Robert Żołędziewski, w 1967 r. wcielił się w nią Arkadiusz Bazak. Podpułkownika Wincentego Sobocińskiego dziś zagrał Jan Englert (wtedy Zdzisław Mrożewski), kapitana Mieczysława Słabego gra Piotr Adamczyk (Bogusz Bilewski), porucznika Stefana Ludwika Grodeckiego gra Borys Szyc (Mileczysław Milecki), a działonowego Eugeniusza Grabowskiego – Mirosław Baka (Jerzy Molga). Baka to zresztą najjaśniejszy aktorsko punkt „Tajemnicy Westerplatte". Obraz Różewicza to typowy reprezentant polskiego kina lat 60: zakłamanie historii i dobra filmowa robota – reżyserska i aktorska. W filmie Chochlewa jest dokładnie na odwrót.

Racjonalista i romantyk

Osią fabuły obu filmów jest konflikt pomiędzy komendantem Wojskowej Składnicy Tranzytowej majorem Henrykiem Sucharskim a jego zastępcą kapitanem Franciszkiem Dąbrowskim. Konflikt niezwykle ciekawy, bo będący jakby kolejnym odpryskiem starego jak świat, a raczej nasz naród, sporu pomiędzy postawą racjonalną, pozytywistyczną a romantyczną i nieco straceńczą. W filmie Różewicza konflikt ten także się pojawił (kilka lat wcześniej ukazała się książka kpt. Dąbrowskiego, w której opisał on szczegółowo przebieg walk w 1939 r.), był jednak mniej dramatyczny, niż miało to miejsce w rzeczywistości. Nie dziwi , że publicyści i filmowcy wracają do tego epizodu, bowiem prawdziwa historia obrony Westerplatte, choć nadal pełna bohaterstwa, jest znacznie ciekawsza niż wersja do niedawna powszechnie obowiązująca.

Obrona Westerplatte stała się mitem już w czasie wojny, nie na darmo wrześniowe transmisje Polskiego Radia kończyły się powtarzanym jak mantra komunikatem „Westerplatte broni się jeszcze". W jeszcze większym stopniu świadomość polskiego społeczeństwa w tym temacie ukształtowała niewielka książeczka wydana już po wojnie przez mistrza polskiego reportażu Melchiora Wańkowicza. Barwny opis heroicznej obrony skrawka polskiej ziemi w Wolnym Mieście Gdańsku, pisarz oparł na relacji komendanta WST. Niestety major nie opowiedział całej prawdy, a Wańkowicz mu zaufał. Stąd przez blisko 50 lat dzieci w polskich szkołach uczyły się, że mjr Sucharski przez siedem dni nieprzerwanie dowodził obroną. Dziś wiemy, że to nieprawda. Już drugiego dnia obrony, po niszczącym ataku niemieckich bombowców, zdecydował się wywiesić białą flagę. Decyzja była racjonalna, dowództwo polskie nakazało mu bowiem bronić się jedynie przez 12 godzin – zamanifestować polską obecność w Gdańsku i oddać się do niewoli. Doszło jednak do buntu kadry oficerskiej, zastępca Sucharskiego, kpt. Franciszek Dąbrowski, nakazał zdjąć flagę i przejął dowodzenie. Dla Sucharskiego był to szok – załamał się, doznał ataku epilepsji i trzeba było przywiązać go do łóżka.

Prawda o tym wydarzeniu wyszła na światło dzienne dopiero po wielu latach. Dąbrowski wymógł na świadkach, by to, co widzieli, zachowali w tajemnicy. W innym wypadku zagroziłoby to morale załogi. Mjr Sucharski doszedł do siebie po kilku dniach, a 7 września podjął powtórną decyzję o kapitulacji. Tym razem skapitulował także kpt. Dąbrowski. Historia pełna niuansów i skrywanych emocji. Już ten jeden wątek mógłby wypełnić cały scenariusz.

Reżyser nie staje po żadnej ze stron konfliktu. Waży racjonalne argumenty Sucharskiego, który jeszcze przed bitwą dowiedział się, iż pomoc nie nadejdzie, i bohaterski zapał Dąbrowskiego, który na tę pomoc wciąż liczy i uważa zresztą, że można walczyć dalej, bo i w żołnierzach chęć, i amunicji jeszcze dużo. Paweł Chochlew się stara. Bardzo. Drobiazgowo odtwarza psychologiczne starcia między oficerami i sięga głęboko, ale robi to nieprzekonująco i nieco nieporadnie. Jak w scenie, która ma pokazać, że adwersarzy różni nie tylko filozofia życiowa, ale również pochodzenie społeczne. Sucharski ma korzenie chłopskie, Dąbrowski wyrastał w atmosferze ziemiańskiego dobrobytu. Czy można jednak dać wiarę, że ten drugi nie zna piosenki „Pije Kuba do Jakuba"? Wątek jest o tyle ważny, że pielęgnowanym po wojnie micie Westerplatte kpt. Dąbrowski został zepchnięty w cień, ponieważ miał właśnie to nieprawomyślne, w oczach partyjnych sekretarzy, pochodzenie.

Lwy nie zaryczą

Jak z perspektywy widza ocenić dzisiejszą robotę reżysera i aktorów? Nierówno. W pojedynku dwóch głównych bohaterów wszystkie aktorskie racje są zdecydowanie po stronie Michała Żebrowskiego, choć i ten gra koturnowo. Robert Żołędziewski wypada blado, choć rola dawała szanse na dobry debiut. Na innych planach jest niestety podobnie, a w sztuce nie da się, jak np. w polityce, wyliczyć dobrej średniej statystycznej. Film raz się wznosi, innym razem przysiada, i to wcale nie na laurach. Złote Lwy raczej tym razem nie zaryczą.

Twórcy „Tajemnicy Westerplatte" narobili sobie wrogów,  jeszcze zanim rozpoczęły się zdjęcia. Oburzano się, że zamierzają pokazać żołnierzy pijących alkohol i biegających nago po plaży.  Kontrowersje budziła scena oddawania moczu na portret marszałka Rydza-Śmigłego. Stonowano je, obrońcy piją z umiarem, a Mirosław Baka obsikuje „jedynie" przedwojenny plakat propagandowy. A z drugiej strony brakuje tu frontowej... dosadności. Takiego dialogowego mięcha tu akurat należało oczekiwać. Narzucała to ekstremalnie emocjonalna sytuacja, w jakiej znajdują się bohaterowie, a tu najtwardszymi słowami są „cholera" i „psia mać". Czyżby scenarzystę i producentów uwiódł czynnik edukacyjny i świadomość, że już sam temat daje filmowi szanse wejścia do kanonu szkolnych lektur filmowych? Skoro tak, to nie wypada, by...? To nawet zrozumiałe, a jednak brak męskiego żołnierskiego języka (kto odsłużył, ten wie) jest tu wyraźnie odczuwalny. I w ogóle dialogi nie są (psia mać?) mocną stroną tego filmu.

Niektóre epizody pojawiają się znikąd, a niektóre sytuacje są po prostu niezrozumiałe! 2 września, po nalocie, czterech obrońców nie wytrzymało psychicznie i zdezerterowało. W czasie wojny karą za taką niesubordynację był pluton egzekucyjny, więc kilku obrońców Westerplatte poległo z polskiej ręki. To nie jest jakiś nieważny epizod, a w filmie motyw ten jest wprowadzony tak nieporadnie, że przez moment ogarnia nas konsternacja.

A co miała pokazać scena z husarskim atakiem na plaży? Jego... śmieszność? No i gdzie są... Niemcy? Kilkunastu statystów w mundurach Wehrmachtu to za mało, byśmy uwierzyli, że przeciwnikowi naprawdę zależało na zdobyciu Westerplatte.

Scenariusz zszyty ze skrawków

Choć opowiedziana historia jest prawdziwa, z takiego „podręcznika" żaden uczeń raczej wiele się nie dowie. I to wcale nie dlatego, że Chochlew nie odrobił historycznej lekcji. Odrobił, i to nawet bardzo dokładnie. Na ekranie oglądamy znane ze wspomnień żołnierzy walki, ostrzał z pancernika, morderczy nalot z 2 września, kamera odwiedza niemal wszystkie polskie umocnienia, które odtworzono z dużą pieczołowitością, przedstawia ich obrońców, jest także słynna scena kapitulacji, kiedy niemiecki dowódca gen. Eberhardt oddaje honory mjr. Sucharskiemu. Chochlew w wywiadzie dla PAP stwierdził, że to opowieść „o ludziach z krwi i kości, a nie o spiżowych pomnikach, ludziach, którzy kulom się nie kłaniają". I jest to prawda. Tyle tylko że opowieść ta składa się ze scen, które połączono ze sobą nieco bez ładu i składu, kierując się chyba wyłącznie chronologią. A to za mało, aby dostrzec w tym spójny scenariusz z ciekawą i wciągającą widza narracją. Dlatego taki „podręcznik" historii się nie obroni, po prostu nikt nie będzie chciał go czytać.

Czy mimo wszystko scenariusz dawał szansę stworzenia dobrego filmu? Dawał, ale Paweł Chochlew próbował wybierać (historia czy kino?) i stanął w rozkroku jak Cristiano Ronaldo przed wykonaniem rzutu wolnego. Wcześniej dokładnie (p)odliczył kroki (budżet!) i zastanawiał się, w które „okienko" przymierzyć: w lewe czy w prawe? Trafił w środek, a że bramkarz się nie ruszył, więc...! A była taka szansa.

Co chwalić? Na pewno muzykę i scenografię. Westerplatte wygląda jak wyciągnięte żywcem z archiwalnych fotografii, a na widok przedwojennych mundurów oficerskich łezka w oku się kręci. Specjaliści od efektów specjalnych także wykonali dobrą robotę, jednak efekt nieco razi. Po raz kolejny sprawdziła się prawda, że film z dobrymi scenami batalistycznymi i efektami komputerowymi wymaga olbrzymich nakładów finansowych. A takimi dysponuje wyłącznie Hollywood. Widzowie, którzy widzieli filmy takie jak „Szeregowiec Ryan", mogą poczuć się rozczarowani. Na dodatek razi (dosłownie) ilość „świetlnych pocisków", czujemy się jak na seansie wojen, ale tych gwiezdnych.

W czasach peerelowskiej telewizji, kiedy na ekranie nagle robiło się biało, po krótkiej chwili pojawiał się napis „Przepraszamy za usterki". Tu też w finale filmu zrobiło się biało (reżyserski artystyczny zamysł), ale... takiego napisu zabrakło. Ten film nie jest jakimś szczególnie wielkim rozczarowaniem, ale pozostawia niedosyt, poczucie zmarnowanej szansy. Westerplatte to nadal znakomity temat na dobry film (i serial). Czy ktoś spróbuje jeszcze raz?

Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów