Film "Służby specjalne" - Groźny świat obok nas

„Służby specjalne" to ciekawa opowieść z gatunku political fiction zrealizowana niemal jak dokument.

Publikacja: 03.10.2014 02:00

Świetny Wojciech Zieliński jako kapitan Cerat, dawny uczestnik misji specjalnej w Afganistanie

Świetny Wojciech Zieliński jako kapitan Cerat, dawny uczestnik misji specjalnej w Afganistanie

Foto: VUE MOVIE

Film Patryka Vegi zaczyna się w roku 2006, gdy zlikwidowane zostają Wojskowe Służby Informacyjne. W ich miejsce powstaje tajna jednostka do zadań specjalnych.

Zostają do niej zwerbowani m.in. dwaj byli członkowie WSI i agentka wyrzucona z ABW. Kapitan Cerat brał przedtem udział w misjach w Afganistanie, Iraku i na wzgórzach Golan. Pułkownik Bońka był zastępcą szefa WSI do spraw wywiadu i kierownikiem grupy dezintegracji Kościoła w IV Departamencie SB. Aleksandra Lach, pseudonim Białko, była funkcjonariuszka ABW – właśnie ta, która uczestniczyła w akcji zatrzymania Barbary Blidy i weszła za nią do łazienki.

W filmie tę akcję zobaczymy. I kilka innych ujęć „z kluczem".

Prawdziwe historie

Na końcu „Służb specjalnych" na ekranie ukazuje się napis: „Podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe". Ale widz z łatwością rozpozna takie postaci, jak Antoni Macierewicz, wróci do spraw z pierwszych stron gazet, m.in. niewyjaśnionych do dziś okoliczności uznanej za samobójstwo śmierci Andrzeja Leppera. Jednak kino jest sztuką obrazu – tu często nie ma miejsca na niedopowiedzenia. Vega filmuje więc morderstwa dokonywane przez perfekcyjnie działającą jednostkę specjalną.

– Nie da się zrobić filmu o służbach specjalnych, nie pokazując ich działania na styku polityki, biznesu, mediów i przestępczości zorganizowanej – mówi „Rz" Patryk Vega. – Materiał do scenariusza zacząłem zbierać, gdy z wiarygodnego źródła dowiedziałem się, jak doprowadzono do wylewu u polityka, który stał się niewygodny dla elit władzy. Uznałem, że jeśli coś takiego wydarzyło się raz, pewnie wydarzyło się i więcej razy. Postanowiłem temat drążyć. Zrobiłem film fabularny, ale odbyłem rozmowy z kilkudziesięcioma oficerami wywiadu i kontrwywiadu i wiem, że sytuacje, jakie pokazuję, mogłyby się zdarzyć.

Pytam reżysera, jak do swoich rozmówców docierał.

– Dokumentacja trwała prawie dwa lata – odpowiada. – Bałem się manipulacji, dlatego starałem się pozyskać świadectwa tych samych zdarzeń przynajmniej z trzech niezależnych źródeł. Moi rozmówcy nie byli ludźmi, którzy rozpowiadają o swoim życiu albo tracą nad sobą kontrolę po alkoholu. Proces nawiązywania relacji był trudny. Trafiałem do nich trochę jak po łańcuszku, czasem pomagał mi przypadek.

Vega podkreśla, że nie chciał się spotykać z generałami.

– Wiedziałem, że będą opowiadać zmanipulowane historie, bo są quasi-politykami i spoczywa na nich odpowiedzialność – mówi. – Rozmawiałem z niższymi rangą oficerami. Opowiadali na ogół o wydarzeniach, które działy się obok nich, ale ich nie obciążały. Mówili tyle, ile chcieli. Czasem, żeby wyłuskać dziesięć sensownych zdań, umawiałem się z nimi i po trzydzieści razy. W lesie, na działkach, w przystosowanych do tego celu pomieszczeniach. Nie mieliśmy przy sobie nawet telefonów komórkowych.

Jak twierdzi reżyser, trójka głównych bohaterów to postacie autentyczne.

– Trudno w to uwierzyć, ale mój filmowy Bońka, nawrócony esbek, który kiedyś zajmował się inwigilacją księży, a dzisiaj na grubym, srebrnym łańcuszku nosi krzyż z Jezusem Chrystusem, istnieje naprawdę – opowiada. – Dziewczyna, która jest protoplastką Białko, w rzeczywistości była bardziej brutalna i silna niż na ekranie. Musiałem ją złagodzić, inaczej widz nie mógłby jej polubić, nie próbowałby nawet jej zrozumieć.

Dwa oblicza człowieka

Atutem filmu są właśnie bohaterowie. Vega pokazuje ludzi bezwzględnych i pozbawionych hamulców, którzy po pracy wracają do domu i żyją jak inni. Bońka ma problemy ze zdrowiem, Cerat nie może mieć dzieci i z żoną adoptuje chłopca z sierocińca, Białko nie potrafi wejść w związek z mężczyzną, który jest nią zainteresowany. Dla bliskich, sąsiadów są zwyczajnymi ludźmi.

Świetne, przekonujące kreacje stworzyli w „Służbach specjalnych" Wojciech Zieliński, Janusz Chabior, a przede wszystkim Olga Bołądź, która w pozbawioną uczuć i skrupułów bohaterkę potrafiła wlać skrywany ból i połamanie.

„Służby..." sprawiają wrażenie paradokumentu, potęgowane pojawiającymi się na ekranie napisami. Z nazwami rozdziałów filmu, datami, nazwiskami, a wreszcie słowniczkiem objaśniającym znaczenie slangowych wyrażeń.

– Bohaterowie porozumiewają się niemal szyfrem – wyjaśnia Vega. – Widz nie może wpaść na to, że „ktoś, kto nosił brązowe buty", to żołnierz, który był w wojsku przed '89 rokiem. A „kozik" to facet, który już zabił. Poza tym nie robiłem tego filmu dla wąskiej grupy specjalistów, lecz dla ludzi, którzy mogą nie wiedzieć, czym są WSI czy ABW.

Specjaliści będą mieli o czym dyskutować. W laiku ten sprawnie zrobiony film pozostawia uczucie przerażenia.

– Opowiadam o ekstremalnym obszarze polskiej rzeczywistości – przyznaje Patryk Vega. – O równoległym świecie, który istnieje obok nas i steruje kluczowymi dziedzinami życia. Sam poczułem się wstrząśnięty, kiedy dowiedziałem się, że w najbardziej strategicznych instytucjach, od telekomunikacji przez telewizję, na najwyższych stanowiskach zasiadali oficerowie WSI. Także gdy poznałem listę firm i spółek, jakie członkowie WSI założyli po likwidacji służb. Próbuję uchwycić kawałek prawdy, którą zwykle się ukrywa. Bez państwowej dotacji, opierając się wyłącznie na prywatnych inwestorach, zrobiłem film, jaki sam chciałbym zobaczyć w kinie. Mam nadzieję, że taki też będzie następny projekt, który już w kilku krajach dokumentuję.

Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP