Rozmowa z Martą Plucińską, reżyserką filmu „Kochaj"

W każdym wieku buzują w nas emocje – mówi Barbarze Hollender Marta Plucińska, reżyserka filmu „Kochaj".

Publikacja: 31.05.2016 18:10

Rzeczpospolita: Jako producentka robiła pani filmy artystyczne: „Przebacz" Marka Stacharskiego czy „Mój rower" Piotra Trzaskalskiego. Dlaczego na własny debiut reżyserski wybrała więc pani projekt komercyjny?

Marta Plucińska: W mojej firmie „Federico Film" przygotowujemy pięć projektów, m.in. trudną koprodukcję o ataku terrorystycznym w Biesłanie. Ale okazało się, że właśnie „Kochaj" cieszył się największym zainteresowaniem dystrybutorów. Dlatego podjęliśmy decyzję: „Robimy". Ja zresztą cenię dobre kino komercyjne.

Komedia romantyczna została w Polsce mocno skompromitowana...

Sama nie znoszę kopii kina amerykańskiego czy filmów w stylu telenowelowym, ale podoba mi się to, co dzieje się z tym gatunkiem w ostatnich dwóch latach. Jasne, że trzymając się formatu, trzeba ocierać się o stereotyp, ale do mojej komedii romantycznej starałam się włożyć elementy dramatu, trochę satyry, rockandrollowy sznyt i swoje realistyczne podejście do życia.

Kino ostatnio coraz mocniej stawia na kobiety. W „Kochaj" też mężczyźni są tylko tłem.

Interesują mnie filmy o świecie kobiet. Zawsze myślałam, że jesteśmy bardziej histeryczne i niezrównoważone niż mężczyźni. Rozdrażnione. A przecież w ciągu chwili potrafimy się zmienić w osoby skoncentrowane, opiekuńcze, pełne poświęcenia. Silne. Ja sama jestem kobietą. Żyję kinem, nie mam własnej rodziny, lubię być egoistką. Chcę pokazać, że potrafimy zmieniać świat. I siebie.

Pani cztery bohaterki mają po trzydzieści lat, ale w noc poprzedzającą ślub jednej z nich, bardziej przypominają szalone nastolatki niż dojrzałe kobiety.

Trzeba mieć marzenia, trzeba szaleć. Jak mawiała moja babcia: „Kiedyś to wszystko się kończy". A ja pokazuję te dziewczyny w chwili, gdy coś w nich pęka. Jak w Noc Świętojańską, kiedy mnóstwo rzeczy może się zmienić. One razem wyruszają w podróż i dowiadują się o sobie bardzo dużo.

Następny taki moment, gdy znów spojrzą na siebie i na świat inaczej, przeżyją pewnie za dekadę.

Jakie jest, pani zdaniem, dzisiejsze pokolenie trzydziestolatek? Wojciech Młynarski pisał kiedyś o polskiej miłości – zmęczonej, piorącej po nocach koszule, czasem z podbitym okiem uciekającej z dzieckiem do mamy. Miłość z czasu socjalizmu stała w kolejce po szynkę, targała siaty z zakupami, pracowała na kilka etatów. Pani bohaterki przypominają raczej dziewczyny z „Seksu w wielkim mieście". Aż tak bardzo się przez ostatnie ćwierćwiecze zmieniłyśmy?

Dziewczyny z „Kochaj" są ambitne, wykształcone. Samodzielne i wyzwolone. Nie noszą siat, bo zakupy pewnie wrzucają do samochodu albo zamawiają przez internet. Polska się zmieniła, jest krajem nowoczesnym. I otwartym. Na drodze przyjaciółek to widać. Gdzie by się w ciągu tej szalonej nocy nie znalazły, tam spotykają się z otwartością. One też się przed sobą otwierają. Pękają emocje. Ale co się wtedy okazuje? Polska 2016 roku jest inna niż ćwierć wieku temu, a nasze pragnienia i tęsknoty są niezmienne. Dziewczyny z „Kochaj" przeżywają to, co przeżywały ich matki. Może tym różnią się od bohaterek „Seksu w wielkim mieście". Bo ja wychowałam się na portretach rozedrganych kobiet z filmów Polańskiego, Żuławskiego. Moje bohaterki też wnoszą na ekran rozedrganie. Takie jesteśmy. Młode czy stare, żony, matki czy samotne, profesorki czy sprzątaczki – buzują w nas emocje.

W zachodnim świecie, także w Polsce, coraz więcej jest dziś zapracowanych kobiet, robiących karierę w korporacjach i własnych firmach, rodzących dzieci po czterdziestce.

Przychodzi moment, gdy im też brakuje miłości. Spokojna i spełniona jest chyba tylko moja babcia, która ma 94 lata. Moje przyjaciółki, znajome, kobiety z mojej rodziny – wszystkie szukamy uczucia. Każda na swój sposób. A bohaterki „Kochaj" mają odwagę, żeby się do tego przyznać. Także przed sobą.

Wierzy pani w damską przyjaźń?

Im jestem dojrzalsza, tym bardziej doceniam kobiety z ich skomplikowaną naturą. A „babskie" przyjaźnie fascynują mnie. To zadziwiające jak kobiety o różnej pozycji społecznej, ekonomicznej, o różnym wykształceniu potrafią się zrozumieć.

Podobno Pani aktorki też się zaprzyjaźniły.

To były cztery piękne dojrzałe kobiety... harpie: ułożona i opanowana Olga Bołądź, silna i czujna Roma Gąsiorowska, czuła i mądra Magda Lamparska, stanowcza i szalona Aleksandra Popławska. Zaskakiwały mnie swoją swobodą bycia wobec siebie, swoją otwartością, bystrością na poziomie emocji. Do tego wspaniała Małgorzata Kożuchowska. Mistrzyni. Miałam ogromne szczęście i wielką satysfakcję z pracy z tak utalentowanymi aktorkami. Mieliśmy 24 dni zdjęciowe, pracowaliśmy ciężko, w ogromnym skupieniu, a jednak zadziałała magia kina i przyjaźń przeniosła się do realnego świata. Jakby życie zweryfikowało nasz scenariusz. Jako reżyser mogę czuć satysfakcję.

Dlaczego właściwie odnosząca sukcesy producentka zaczyna reżyserować?

Kiedy miałam sześć lat, na pytanie kim chcę zostać, odpowiadałam: „Żoną reżysera". Ale już dwa lata później mówiłam: „Reżyserem". Od wczesnego dzieciństwa kręciłam na ósemce setki krótkich filmików. Po latach zrobiłam magisterium z nauk przyrodniczych, studiowałam filozofię, polonistykę, dziennikarstwo - pod patronatem NZS-u wydawałam nawet własną gazetę. Ale przez cały czas na uniwersytecie wrocławskim działałam w amatorskim klubie filmowym, a w końcu trafiłam do szkoły filmowej w Łodzi.

Odwrócę więc pytanie: dlaczego zadebiutowała pani jako reżyser dopiero teraz, a przedtem stworzyła firmę produkcyjną?

W Łodzi zrobiłam dyplomową etiudę reżyserską pod opieką Henryka Kluby, ale skończyłam wydział organizacji produkcji. I potem, gdy trudno było mi się zaczepić się w Warszawie - musiałam przecież wynająć mieszkanie i z czegoś żyć - zdecydowałam się na pracę w pionie produkcyjnym filmów. Jako asystentka terminowałam u mistrzów – Stanisława Różewicza, Lecha Majewskiego. Robert Gliński namówił mnie do założenia własnej firmy. Od 2000 roku zaczęłam w „Federico Film" robić reklamy, teledyski, a wreszcie przygotowywać fabuły.Po pięciu latach dołączył do mnie brat. Po poważnym wypadku, byłam kompletnie unieruchomiona i Paweł, pianista, rzucił fortepian, żeby mi pomóc. Po roku zaczęłam chodzić. Ale Paweł już został w firmie. Teraz to on przejął wiele obowiązków producenckich, żebym mogła skupić się na reżyserii.

A w przyszłości widzi pani siebie w roli producentki czy reżyserki?

Reżyserki. Będę z Pawłem współprodukować filmy, ale jednocześnie przygotowujemy moje projekty.

O kobietach?

Zdecydowanie tak. I wciąż chcę się poruszać w świecie komedii, uśmiechu. Życie na co dzień jest trudne. Ale ja zawsze pamiętam, że urodziłam się jako sześciomiesięczny, martwy wcześniak. Moja babka była szanowanym profesorem medycyny, więc lekarze zawzięli się, żeby koleżance wnuczkę uratować. I zreanimowali mnie. Jakimś absolutnym cudem podarowali mi życie. Więc chyba nie po to, żebym narzekała?

Sylwetka

Marta Plucińska, reżyserka, producentka

Urodzona w 1970 r. w Poznaniu. Absolwentka Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego, studiowała też dziennikarstwo, polonistykę, filozofię. Pracowała jako kierownik produkcji filmów i asystent reżysera, od 1997 r. jest właścicielką firmy „Federico Films", gdzie powstały m.in. filmy „Przebacz" Marka Stacharskiego i „Mój rower" Piotra Trzaskalskiego. „Kochaj" to jej debiut reżyserski.

Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów